Poszukiwacze zaginionej ćwiartki znów na ekranie. Przed trzema laty zakończyłem trwającą ponad rok serię wpisów o sejmikowych nieważnych głosach. Dziś do tego wracam, by uzupełnić tekst opublikowany w Rzepie i wyjaśnienia przytaczane przez GW.
Moje tezy nie są łatwe w przyswajaniu, zwłaszcza dla mieszkańców metropolii, zanurzonych po uszy w swoich oczywistościach. Wstrząsający procent nieważnych głosów jest wynikiem poczucia politycznej marginalizacji „Polski powiatowej” i wynikającego stąd zdystansowania do ogólnopolskiej polityki. Zdystansowania wyrażającego się w tym, że chodzi się na wybory samorządowe, lecz sejmowe to już odpuszcza. Żart sprzed czterech lat okazał się wyjątkowo trafny – nieważne głosy to właśnie „zaginiona ćwiartka”. Oddaje je około jednej czwartej tych, którzy głosują na kandydatów na wójta, choć w dniu wyborów parlamentarnych zostają w domu. Na Mazowszu rzecz jest dodatkowo potęgowana przez liczebność sejmiku, nieadekwatną wobec rozmiaru województwa i rozdrobnienia tamtejszych tożsamości lokalnych. Do tego dochodzą różne sposoby interpretowania nieważnych głosów przy dzieleniu ich na puste i źle skreślone.
Przygotowanie tekstu dla Rzepy było okazją do niewielkiej modyfikacji spojrzenia w porównaniu do tego sprzed 3 lat. Dodatkowo, tuż po skończeniu tego tekstu dostałem wreszcie nowe klucze do aktywacji pakietu statystycznego. Mogłem rzecz policzyć raz jeszcze i sprawdzić, które z podejść daje najtrafniejsze zobrazowanie problemu. Różne podejścia są ważne, bo – jak ponoć mówią Anglicy – jak dobrze przycisnąć statystykę, przyzna się do wszystkiego. Niezbite dowody są tu bardzo ważne, bo rzecz pozostawia nieodparte wrażenie, że coś jest nie w porządku.
Na początek mapy, które w Rzepie nie były zbyt wyraźne. Na pierwszej liczba nieważnych głosów, liczona jako procent uprawnionych do głosowania. Na drugiej – „dystans polityczny” obliczany jako zmiana frekwencji wyborczej 2010/2011 pomnożona przez współczynnik „uradnienia” województwa (liczba uprawnionych przypadająca na jednego radnego jako procent średniej dla kraju – na Mazowszu 1,49 a w Lubuskiem 0,49). Kolory pokazują podział na 4 kategorie – nieomal równoliczne.
Podobieństwa obu map dotyczą całych obszarów – jak większość Mazowsza, południowa część Łódzkiego czy wschodnia województwa kujawsko-pomorskiego. Jeśli przyjrzeć się dokładnie, uderzające są również podobieństwa pojedynczych plamek na względnie jednolitych obszarach – i to w obie strony. Przykładem może być gmina Grębów pod Tarnobrzegiem (ciemnoczerwona plama na północy Podkarpacia) czy Baboszewo (biała plama na północny zachód od Warszawy, pomiędzy Ciechanowem a Płockiem). Największe różnice pomiędzy mapami pojawiają się na obrzeżach Warszawy. Można przypuszczać, że jest to efektem zamieszkiwania w jednej gminie dwóch grup wyborców – zdystansowanych od polityki krajowej zasiedziałych wyborców wiejskich i „podmieszczuchów”, głosujących według metropolitalnego wzorca. Dla dociekliwych – parametry modelu opartego na tych zmiennych są takie: R2=0,588, współczynnik beta dla zmiany frekwencji wynosi 0,741 a dla uradnienia 0,354. Jak na nauki społeczne, więcej niż dużo.
Ogólne modele warto sprawdzić w konkretnych przypadkach. Moją uwagę zwróciła gmina Szczutowo w powiecie sierpeckim, gdzie w 2010 roku nieomal ćwiartka uprawnionych do głosowania nie skorzystała z tego uprawnienia, choć tylko w wyborach sejmikowych. Trop okazał się bardzo interesujący. Porównanie wyników sejmikowych z wyborami sejmowymi 2007 kazało mi zwiększyć czujność. Przedstawia się ono tak (na szaro partyjna drobnica):
Wyglądało na to, że PiS po trzech latach stracił 3 z 4 wyborców, zaś PSL zyskał prawie trzykrotność tego co miał. Jego przewaga nad głównym konkurentem stała się miażdżąca. Jak się to ma do nieważnych głosów? To pokazuje kolejny wykres, tym razem z poparciem partii jako procentem wszystkich głosów oddanych.
Wzrost poparcia dla PSL wygląda tu nieco mniej imponująco niż spadek głosów dla PiS. Wrażenie bezpośredniego związku słabego wyniku PiS z liczbą nieważnych głosów jest nieodparte. Sprawę trzeba traktować poważnie. Jednak ktoś, kto by się już zbierał do prokuratury, powinien trochę ochłonąć. Zrozumienie sensu zdarzeń w Szczutowie wymaga jeszcze dwóch zestawień. Pierwszym jest pokazanie obu wyników jako procentu uprawnionych do głosowania. Wygląda to tak:
W wyborach 2007 roku wzięło udział ciut ponad jedną trzecią mieszkańców Szczutowa. W wyborach 2010 – prawie dwie trzecie. Do urn poszło dodatkowe 30 procent. Z tych 30 procent połowa oddała nieważne głosy. Skokowy spadek poparcia dla PiS oznacza zmianę zdania przez 10 procent mieszkańców gminy – owszem, jest to sporo, lecz zmiany wyników PO i SLD nie są jakościowo mniejsze. Skok poparcia dla PSL da się wyjaśnić nowymi głosującymi – wygląda na to, że ci nowi wyborcy, którzy pojawili się przy urnach na okoliczność wybierania samorządu, zagłosowali właśnie na ludowców.
Najciekawsze jest jednak jeszcze inne porównanie – zestawienie wyników głosowania sejmikowego i wyborów wójta. Wygląda ono tak:
W pierwszej turze wyborów największe poparcie zdobył urzędujący wójt z PSL. Było to jednak tylko 45% głosów. Tu nieważnych głosów było 2%. Kandydat PiS zdobył 14% – o połowę więcej, niż lista partii w wyborach sejmiku, jeśli uwzględnić nieważne głosy. Skąd taka różnica, ktoś mógłby spytać. Jeśli ktoś chciał fałszować wybory, by zagrodzić opozycji drogę do władzy, to dlaczego odpuścił sobie gminę – to przecież tu mógł mieć największy wpływ na wynik. Gdyby wójt zdobył tyle głosów, ile lista PSL do sejmiku, sukces miałby w kieszeni. Gdyby „unieważnić” 251 głosów na konkurentów w wyborach wójta, inkumbent-ludowiec wygrałby w pierwszej turze. W wyborach sejmiku nieważnych głosów było 550 – dwa razy więcej, niż było potrzebnych do uratowania wójta. Tymczasem doszło do drugiej tury, w której lokalny pretendent pokonał PSL-owca czterdziestoma głosami. W dogrywce głosów nieważnych było 13 – mniej niż 1%. Dlaczego wtedy nikt nie zadał sobie trudu dostawiania krzyżyków, jeśli w wyborach sejmiku miałby takowych dodać 500? Dla mnie to niezbity dowód, że w nieważnych głosach nie chodzi o partyjne geszefty. Nie ta skala i nie te interesy. Natomiast wynik PiS w wyborach wójta i sejmu, o tyle lepszy niż w sejmikowych, ma jedną przyczynę. W obu kandydatem tej partii była ta sama osoba – Zbigniew Szlomkowski, radny gminy Szczutowo. To on przyciągał głosy i powodował falowanie poparcia. Brak kandydata o podobnej sile na liście sejmikowej odbierał PiS znaczącą część wyborców.
Na koniec raz jeszcze kluczowa teza z Rzepy, przewijająca się przez wszystkie wcześniejsze notki na ten temat, jak i wiele innych moich publikacji – nieważne głosy sejmikowe są przejawem bardzo groźnej choroby polskiej demokracji. Sejmowy system wyborczy odpycha od krajowej polityki olbrzymią część polskich wyborców. Na wybory sejmowe nie chodzą, lecz głosując w samorządowych, zmieniając wyniki sejmikowe względem sejmowych. Co czwarty z takich wyborców oddaje nieważny głos. Ten zasadniczy problem jest wzmacniany przez kilka pobocznych – liczbę radnych, słabość ogólnopolskich partii i interpretacje powodów nieważności głosu. Można się o nie spierać, lecz nie powinny przysłaniać zasadniczego problemu – sposób wybierania sejmu i sejmików gryzie się okrutnie z terytorialną strukturą kraju. Powinien zostać zmieniony.