Archiwa tagu: konstytucja

PAD i trop upadłych

Zapowiedź referendum w sprawie konstytucji, choć jej projektu jeszcze nie ma, już dziś skłania do zestawienia tych, którzy próbowali pójść podobnymi ścieżkami:

Matteo R. jeszcze pół roku temu był świetnie zapowiadającym się premierem dużego kraju. Chciał usprawnić rządzenie tym krajem – a mało kto miał wątpliwości, że to by się naprawę przydało – i przygotował bardzo konkretny plan reform. Postanowił poddać go pod referendum. Zaangażował się w nie tak bardzo, że postawił na szalę swój urząd. Kto nie wie, co było dalej, może sprawdzić w sieci.

David C. przed 10 miesiącami był premierem jeszcze większego kraju – atomowego mocarstwa. Był nim od 6 lat. Jednak cztery lata temu wymyślił, że w zwycięstwie wyborczym pomoże mu zapowiedź referendum w sprawie dalszego członkostwa kraju w UE. Dziś opowiada w mediach, że nigdy nie lubił europejskiej flagi. Ciekawe, czy stanowiska premiera także.

Bronisław K. był dwa lata temu prezydentem kraju średniej wielkości. Wbrew swoim oczekiwaniom nie zapewnił sobie reelekcji już w pierwszej turze a nawet ją tak jakby przegrał. Chcąc poprawić swoje szanse w turze drugiej, w błyskawicznym tempie ogłosił referendum w sprawie mającej od lat wielu zagorzałych zwolenników. Nie pomogło – ani jemu, ani tej sprawie.

Lech W. był już za życia legendą. Dzięki tej legendzie został prezydentem tego samego kraju, tylko dwadzieścia lat wcześniej. On też zarządził referendum – choć dopiero wtedy, gdy przegrał walkę o drugą kadencję. W niczym to już nie mogło mu pomóc.

Naprawdę w Kancelarii Prezydenta nie znalazł się nikt, komu przyszłoby do głowy, żeby się skonsultować z kimś z tej czwórki w sprawie sensowności referendum jako sposobu na ucieczkę od kłopotów? Na pewno chętnie udzieliliby odpowiedzi. Być może nawet szczerej.

Wrestling à la Benny Hill

Zwykłem opisywać polską politykę jako wrestling – wystylizowane toto na ostateczną, śmiertelną walkę dobra ze złem, lecz w praktyce to się krzywdy sobie nie robi. Teraz pojawiła się w tym nutka Benny Hilla. Spektakularny „zamach na demokrację” skończy się zapewne ciosem we własne podbrzusze.

Podejście do dotychczasowej praktyki Trybunału Konstytucyjnego mam ambiwalentne. Daleko mi do traktowania jego wyroków jako krynicy mądrości i najczystszej szlachetności, stojącej na straży genialnej konstytucji. Można to sprawdzić we wcześniejszych wpisach (linki jak zwykle na dole). Parę decyzji było mocno naciąganych. Jednak w paru przypadkach dostrzegłem w nim coś, czego najwyraźniej zwolennicy twardej linii w PiS nie dostrzegają – troskę o elementarną równowagę na linii rządzący-opozycja (nawet jeśli pewnie wychyloną na korzyść zwolenników status quo). W imię tego trybunał uznawał dwudniowe wybory za sprzeczne z niejednoznacznym konstytucyjnym sformułowaniem, zaś zakaz reklamy politycznej za ograniczenie wolności słowa (w odróżnieniu od ciszy wyborczej, która to wolności słowa w ogóle nie ogranicza…).

Najnowsze pomysły PiS bez wątpienia zlikwidują taką rolę TK. Rozumiem, że w tej kadencji to zadziałałoby na ich korzyść – a w następnej? Po raz kolejny rządzącym wydaje się, że będą u władzy wiecznie. Patrząc z boku jest deprymujące, jak bardzo obie strony starają się przebić błędy przeciwników. Opozycja postanowiła przebić PiS z czasów opozycji pod względem histerii. Już wszyscy zapomnieli, jak taka histeria przez lata skutecznie podtrzymywała przewagę rządzących? W odpowiedzi Jarosław Kaczyński postanowił przebić rządy PO na polu arogancji. Nie bierze pod uwagę, że to gorzej wróży jego partii. Histerię łatwiej porzucić, jak pokazał sam PiS wystawiając Dudę i Szydło. Arogancji pozbyć się znacznie trudniej, bo ona się sama utwierdza, odcinając się od wszelkich uwag krytycznych odbieraniem ich jako przejawów wrogości lub ignorancji. Histeria to się zaś raczej sama wypala. Rozumiem, że PiS liczy, że dzięki transferom socjalnym zdoła odrobić dzisiejszą katastrofę w oczach umiarkowanych wyborców. A co jeśli się nie uda?

Przycinając TK pod swoje dzisiejsze potrzeby PiS musi się liczyć, że w przypadku porażki nikt go nie uchroni przed wieloma pomysłami, jakie na jego osłabienie mogą mieć przeciwnicy. Tymi pomysłami, które były już zgłaszane, i tymi, których nikt nie odważył się podnieść, bo prawdopodobieństwo przejścia ich przez TK było znikome, zaś koszty w postaci awantury – murowane. Po ewentualnych przegranych przez PiS wyborach pewnie już nikomu z jego przeciwników powieka nie drgnie. Listę można zacząć od wspomnianego już wyroku TK z 2011 w sprawie kodeksu wyborczego. Jeśli PiS tak się boi zakazu reklamy politycznej i dwudniowych wyborów, to na pewno będzie je miał. Media publiczne go nie obronią, bo w dzień po wyborach przeprowadzi się pewnie ich „unowocześnienie”, z nawiązką odwracające skutki „unarodowienia”. Polska Liberalna może też łatwo uszczknąć Polsce Solidarnej kilka mandatów w obecnym systemie wyborczym, rezygnując z ustalania ich liczby w okręgu na podstawie liczby mieszkańców, lecz przydzielając je po wyborach na podstawie liczby głosów oddanych w okręgu. Wtedy głos mieszkańców metropolii nie byłby osłabiany wyższą frekwencją. W 2007 roku oznaczałoby to siedmiu dodatkowych posłów PO. Można wreszcie pójść zupełnie inną ścieżką i kupić elektorat Kukiza wprowadzeniem FPTP (TK tego nie utrąci, jeśli go odpowiednio wcześniej zablokować setką bzdurnych wniosków).

To dochodzimy do milszych memu sercu tematów. Małe zobrazowanie sumy efektów FPTP i problemu „politycznej brzytwy Ockhama”, czyli zasady, że nie należy sobie mnożyć wrogów nad potrzebę. Mając pod ręką podział Polski na 300 okręgów jednomandatowych i głosy zdobyte w nich przez obecne partie parlamentarne, przeliczyłem sobie wyniki ostatnich wyborów w pięciu scenariuszach. W pierwszym wszyscy głosują tak, jak zagłosowali, czyli głównym przeciwnikiem PiS jest PO – nikt inny w okręgach mandatów wtedy nie zdobywa. W drugim perspektywa pojedynków w okręgach doprowadza do utworzenia Nowoczesnej Platformy Obywatelskiej i kandydaci anty-PiS mogą liczyć na sumę głosów oddanych na te dwie listy. W trzecim scenariuszu tak ukształtowane dwa bloki dzielą pomiędzy siebie elektorat Kukiza, przy czym PiS zgarnia jego jedną trzecią, zaś NPO dwie trzecie. Tym samym równowaga przesuwa się przeciw PiS o jedną trzecią siły Kukiza. W czwartym zamiast kukizowców NPO przygarnia ludowców. Wreszcie w piątym PiS ma przeciw sobie wszystkich z poprzednich scenariuszy. Na wykresie układ sił wygląda tak:

2015 300 okregow

Gdyby w poprzedniej kadencji PiS poparł deklaracje PO dotyczące chęci zmniejszenia sejmu i wprowadzenia FPTP, mógłby w ostatnich wyborach zdobyć większość konstytucyjną i trybunałem się nie przejmować w ogóle. Lecz już połączenie sił Polski Liberalnej daje mu tylko zwykłą większość. Do jej utraty wystarczy przesunięcie sympatii 3% wyborców, nie mówiąc już o włączeniu do bloku ludowców (wyników lewicy nie miałem pod ręką, lecz efekt byłby pewnie podobny). Na koniec zjednoczenie przeciw sobie wszystkich daje wynik, przy którym już tylko 3 mandatów brakuje do odrzucenie weta prezydenta. PiS może tu naprawdę wiele stracić.

Rządzący w sprawie trybunału stracili okazję do uzyskania znaczącej przewagi, jaką mieliby, gdyby nie starali się przegięcia PO przegiąć na drugą stronę, tylko ograniczyli się do jego wyprostowania. Można byłoby wtedy dość łatwo zatkać usta swoim krytykom i wykorzystać moment ich konfuzji do zyskania impetu. Teraz cały impet poszedł w gwizdek. Zgadzam się tu z dr Jackiem Sokołowskim, że ta awantura znacznie bardziej zaszkodzi PiS, niż pomoże. Owszem, być może da mu do ręki pewne instrumenty, lecz jednocześnie pozbawi wielu innych, na mój gust ważniejszych. Nie ma do tego wcale pewności, że w walce na prawne triki będzie się zwycięzcą. Pewne jest tylko, że tak przepchnięte rozwiązania nie będą trwałymi. Najlepszym tego przykładem jest sprawa blokowania list z 2006 roku, o które PiS stoczył z opozycją zaciekłą wrestlingową walkę, zakończoną jak typowy skecz Benny Hilla. Kosztem emocjonalnego konfliktu przepchnął rozwiązanie na którym skorzystali przeciwnicy a które i tak wylądowało w koszu po roku z okładem.  Na szczęście dla PiS, bo PO i PSL mogły na blokowaniu zyskać jeszcze więcej w wyborach samorządowych 2010 i 2014.

Odwrócenie proponowanych zmian przez następną większość sejmową byłby tym razem dla PiS i tak nie najgorszym scenariuszem. W najgorszym ukręci sam na siebie bicz, który pójdzie w ruch gdy przegra wybory. To zaś przecież prędzej czy później nastąpi, choćby się nie wiem jak wierzyło, że nie powinno.

PS. O wyrokach TK w sprawie kodeksu wyborczegoo kluczowych rozstrzygnięciach konstytucyjnych, o różnej wadze głosu w okręgach, o możliwych efektach ordynacji brytyjskiej, dr Jacek Sokołowski o strategii PiS względem prawników.

Ordynacja – referendum a konstytucja

Reakcja części konstytucjonalistów na ordynacyjne referendum wprawia mnie w konsternację. Wygląda na to, że przyjęli oni narrację Ruchu na rzecz JOW, wedle której jednomandatowe okręgi oznaczają brytyjski system FPTP i nic innego. To by wyjaśniało ich wątpliwości, sugerujące jakiś związek referendum i konstytucji. Żeby rozwiać takie wątpliwości, chciałbym przedstawić tu mechanizm ordynacji, która spełnia podstawowe założenia Kukiza (460 okręgów, jeden poseł w każdym z nich, jeden głos, jedna tura), lecz jest całkowicie proporcjonalna. To znaczy proporcjonalna na wejściu (w takim rozumieniu, że kolejność w rankingu poparcia nie ma wpływu na to, która partia dostanie mandat, większego niż teraz) oraz na wyjściu – ma tak małe odchylenia od proporcjonalności, jakie są możliwe przy 460 mandatach. Od razu zastrzegę – NIE JESTEM ZWOLENNIKIEM TAKIEGO ROZWIĄZANIA. Dlaczego – wyjaśnię na przykładach. Najpierw jednak opiszę sam mechanizm. W sumie prosty.

Dzielimy kraj na okręgi w liczbie mandatów. W każdym startuje sobie kto chce. Jeśli jednak jakieś ugrupowanie wystawi kandydatów w więcej niż jednym okręgu, to głosy na nich oddane się sumują. Kiedy już mamy listę wszystkich komitetów, które wystawiły choć jednego kandydata oraz sumę głosów na każdy komitet oddanych, uruchamiamy standardową procedurą z dzieleniem mandatów proporcjonalnie, czyli dzieleniem tych głosów przez kolejne liczby (już obojętne, czy całkowite jak w  dH, czy nieparzyste jak w SL). Jeśli jakiś komitet otrzymać ma mandat, to NATYCHMIAST przydzielamy go do konkretnego okręgu. Jeśli to komitet jednego kandydata, to może go dostać tylko on. Jeśli jednak komitet ma kilku kandydatów, to najpierw trzeba sprawdzić, który z nich ma największe poparcie (procent w swoim okręgu). To on dostaje mandat. Z jednym jednakże zastrzeżeniem. Jeśli w danym okręgu jakiś kandydat innego komitetu dostał już mandat, to taki okręg jest pomijany. Mandat przypada następnemu kandydatowi danego komitetu, według kolejności poparcia – z zastrzeżeniem, że jego okręg nie jest już zajęty. Jeśli komitet ma tylko pojedynczego kandydata a jego okręg jest już zajęty, to komitet taki wypada oczywiście z gry. Kiedy zakończymy już taką procedurę, mamy 460 mandatów podzielonych proporcjonalnie pomiędzy wszystkie komitety a w każdym okręgu jednego posła, który będzie go reprezentował. Posła, który zdobył głosy tylko w tym jednym okręgu. Ładnie brzmi? Owszem, ale wygląda już gorzej.

Jak działałby taki system prześledziłem na wyborach sejmikowych. Nie wchodząc już w problem książeczkowego bonusu dla PSL, można je traktować jako przykład zróżnicowania poparcia dla różnych ugrupowań. Podział na okręgi wzięty jest z projektu, o którym napiszę przy innej okazji. Jakoś odpowiada wielkością możliwym okręgom sejmowym. Wziąłem pod lupę trzy z czterech największych województw.  Różnią się one liczbą znaczących komitetów oraz niuansami geografii wyborczej – to Małopolska, Mazowsze i Śląsk.  Żeby sobie uprościć problem, przyjąłem też 5% próg wyborczy, co eliminuje drobnicę, lecz wcale nie kluczowe problemy. Na początek Małopolska. W tabeli pokazano poparcie dla trzech komitetów w poszczególnych okręgach (w Krakowie generalne dla miasta). Szczegółowe obliczenia pozwolę sobie pominąć – kto chce, może sprawdzić samodzielnie. Zaciemniono te okręgi, w których komitet otrzymał mandat. W zdecydowanej większości przypadków przypadły one kandydatom z największym poparciem w okręgu. Jednak nie we wszystkich. W czterech okręgach proporcjonalny podział odbiera mandat zwycięzcy (wyróżnionemu zielonym tłem). Jeśli zaś na problem popatrzeć z perspektywy rywalizacji wewnątrz partii, to konieczność pomijania okręgów, gdzie inny kandydat dostał już mandat, również prowadzi do zaburzenia zdroworozsądkowych wyobrażeń. Czerwonymi liczbami zaznaczono przypadki, gdy kandydat musiał się obejść ze smakiem, bo gdy przyszła jego kolejka, to mandat w jego okręgu był już w rękach kogoś innego.

slowen_malopolskaW sumie to jednak tylko 5 odstępstw od zwykłego FPTP. Gdyby o mandacie decydowała tylko kolejność w okręgu, PiS miałby 3 mandaty więcej, PSL mniej o 2 a PO mniej o 1. Dodatkowo jeden mandat dla PO byłby w innymi miejscu. PiS miałby samodzielną większość, która z proporcji wcale nie wynika. Przy okazji – gdyby każdy z kandydatów startował indywidualnie, taki system jest całkowicie tożsamy z FPTP. Zwolennicy tego ostatniego powinni więc mu przyklasnąć, jeśli wierzą, że partie w JOW-ach znikną a ludzie będą się kierowali wyłącznie zdaniem o konkretnym kandydacie. Swoją drogą, nie wiem jak sobie z tym problemem poradzą ci prawnicy i politolodzy, którzy dostrzegają jakieś fundamentalne różnice pomiędzy systemem „większościowym” a „proporcjonalnym”.

Jako-tako wygląda to jednak tylko w najbardziej uporządkowanym politycznie województwie (jakim jest Małopolska). Na Mazowszu rzecz jest nie tylko bardziej skomplikowana ze względu na pojawienie się SLD, lecz ze względu na znacznie większe zróżnicowanie tego województwa. Najpierw jednak wyniki – zasady te same:

slowen_mazowszeW skali województwa wybory wygrał PiS. Według proporcji należy mu się 10 z 30 mandatów. Gdyby jednak decydowała sama kolejność, straciłby połowę z tego. W przytłaczającej części okręgów jest bowiem drugi na mecie. W Warszawie przegrywa z PO, w większości powiatów ziemskich z PSL. W FPTP zwycięzcą byłby PSL. Miałby prawie połowę mandatów – 14 – choć i PiS, i PO zdobyły więcej głosów. SLD oczywiście nie ma żadnych szans na mandat w bezpośredniej walce. Jednak w rozważanym systemie jego obecność oznaczać może odebranie mandatu zwycięzcy mającemu całkiem spore poparcie (Śródmieście) lub też zaskakujące rozstrzygnięcie w Legionowie – gdzie trzech się bije, tam czwarty korzysta.

Wreszcie drugie z pary największych województw, gdzie dochodzi jeszcze problem RAŚ.

slowen_slaskTu system FPTP też prowadziłby do jednoznacznego rozstrzygnięcia. PO zdobywając ledwie 27% ogółu głosów, zdobywa samodzielną większość. Ma o połowę więcej mandatów niż PiS, którego wyprzedza o marne 2%, SLD mogłoby tu liczyć na jeden mandat bezdyskusyjny a PSL na dwa. Przy lekko zmienionym układzie sił mogłyby dalej być języczkiem u wagi a obietnica samodzielnych rządów zwycięzcy nie byłaby spełniona.

Natomiast czysto proporcjonalne JOW-y znów prowadziłyby do sporego zamieszania. Już w co czwartym okręgu wynik jakoś by się gryzł ze zdrowym rozsądkiem. Można powiedzieć – przecież nasza obecna ordynacja prowadzi nie do takich cudactw. To jednak  słaby argument. W każdym razie, jeśli spojrzeć z drugiej strony, przy stuprocentowej proporcjonalności, wynik w zdecydowanej większości przypadków dalej jest taki jak w FPTP.

Wszystko to piszę, bo w trakcie zeszłotygodniowego Forum Debaty Publicznej u ustępującego prezydenta, rozmawiałem o problemie z kilkoma osobami i obiecałem im opis systemu z JOW, który byłby absolutnie jednoznacznie proporcjonalny. Tu obietnicę tę spełniam. Raz jeszcze – nie dlatego, żebym taki system popierał. Jest on natomiast zobrazowaniem innej zasady, o której w trakcie Forum mówiłem. Proste rozwiązania, takie jak FPTP, nasza obecna ordynacja, czy wreszcie system dziś opisany, generują zazwyczaj bardzo złożone problemy. Ich rozwiązanie wymaga zwykle złożonych regulacji. Te zaś opierają swoją skuteczność na delikatnej równowadze. Dlatego wymagają szczególnej uwagi. Dzisiejsza notka to wstęp do prezentacji takiego właśnie rozwiązania. Czekam na jego opublikowanie w innej formie, wtedy tu też je opiszę szczegółowo. Natomiast na dziś zaprezentowany system będę się też powoływał zawsze, gdy usłyszę wątpliwości co do konstytucyjności referendum. Jak już pisałem, mam z referendum kłopot. Lecz akurat nie ten.

PS. O obietnicy w prawie STV oraz AV pamiętam, lecz jeszcze chwilę musi to poczekać.