„Typowy wyborca PO/PiS to…” – publicyści raz za razem posługują się takimi schematami. Nie raz już pisałem, jak bardzo oderwane od rzeczywistości są zwykle takie skróty myślowe. Mechanizm jest prosty i nie raz już opisany na potrzeby nauki. „Jeśli PO największe poparcie ma w Warszawie, to typowy wyborca PO to Warszawiak a jeśli PiS największe poparcie ma w Galicji, to typowy wyborca PiS to mieszkaniec tej krainy” – to naprawdę jest błąd logiczny. Oczywiście, jeśli pozostaniemy na poziomie gazetowej mapki ze zwycięzcami na poziomie okręgów, to tak to będzie właśnie wyglądać:
Jak już wielokrotnie podkreślano, na każdej takiej mapce widać granice zaborowe. Lecz nie tylko – widać także wyspy największych miast. Jeśli przyjąć, że podstawowym „atomem” analizy jest powiat, to ogół powiaty, ze względu na sposób głosowania, dzieli się na 6 obszarów. „Zabory” są tu pewnym uproszczeniem opisu doświadczeń historycznych, w dodatku nie dającym podstaw do wydzielenia wyraźnie wyróżniających się miast-powiatów. Dlatego wolę opisywać te sześć obszarów w taki sposób:
- powiaty przesiedleńcze – te, w których nie ma żadnych liczących się skupisk potomków ludności, która zamieszkiwała te powiaty w 1900 roku,
- powiaty germanizowane (co oczywiście nie znaczy „zgermanizowane”) – to, w których w 1900 roku językiem urzędowym był język niemiecki a mieszkają tam dalej potomkowie ówczesnych mieszkańców (taka cecha łączy rzeczywisty Zabór Pruski z autochtonicznymi powiatami Opolszczyzny, Śląskiem Górnym i Cieszyńskim),
- powiaty rusyfikowane (znów – nie „zrusyfikowane”) – j.w., tylko z rosyjskim (to obejmuje również część Podlasia, która wcale nie była w „Kongresówce”)
- powiaty galicyjskie,
- miasta-powiaty – bez względu, w którym z powyższych obszarów leżą,
- 6 metropolii – wyróżnionych zarówno przez samego Prezesa w wieczór wyborczy 2007, jak w badaniach Tomasza Żukowskiego – o których innym razem (Warszawa, Kraków, Łódź, Wrocław, Poznań, Gdańsk).
Niektóre powiaty łączą gminy o różnych losach (choćby krakowski) – któraś część jednak zawsze przeważa. Na mapie wygląda to tak:
Osobną kategorię stanowią nieuchronnie głosy z zagranicy. Jaki udział miały te części w ogóle oddanych głosów? Czy faktycznie mobilizacja metropolii była kluczowym czynnikiem w 2007 roku? Pozwala to zrozumieć wykres – wewnętrzny pierścień to udziały poszczególnych obszarów w wyborach sejmowych 2005 roku, zewnętrzny – w 2007.
Jak widać, sześć wyróżnionych części kraju ma porównywalny wkład w całość ważnych głosów. Jeśli zaś chodzi o zmiany 2005-2007, największe wrażenie robi mobilizacja zagranicy – to trzykrotny skok udziału. Cóż z tego, skoro nie robi to różnicy, bo zagranica to naprawdę margines. Powtórzę raz jeszcze – tych wyborów nie wygrali ci, co wyjechali, lecz ci, którzy za nimi tęsknili.
Co do samej geografii, to owszem, udział głosów metropolii w ogóle głosów wzrósł. Tyle tylko, że jedynie o 0,2%. Większy wzrost był udziałem powiatów przesiedleńczych i germanizowanych. Natomiast spadek udziałów powiatów centralnej i południowo-wschodniej Polski nastąpił, lecz w sumie to nie więcej niż o 3%. Ja tu nie widzę rewolucji, lecz może to tylko moje konserwatywne chciejstwo? W każdym razie, jakby co, do chętnie posłucham, na czym w świetle powyższych danych polega wyjątkowość wielkomiejskiego zrywu. Na mój gust polega na tym, że 6 metropolii jest bliżej medialnych redakcji. Dodatkowo warszawski skok frekwencji z 54 na 72% wydaje się większy, niż giżycki z 30 na 45%. Jeśli jednak porównać wzrost względny, to ten pierwszy jest wzrostem o jedną trzecią, zaś ten drugi – aż o połowę.
Jak to wygląda w przypadku poszczególnych partii? Na początek PO. Schemat jak poprzedni:
Może u niektórych fakt ten wywoła szok poznawczy, lecz udział głosów mieszkańców 6 największych miast był w elektoracie PO niższy niż łączny udział powiatów galicyjskich i rusyfikowanych, uważanych za bastion PiS, wrogi Platformie. Bo to jest mniej niż co czwarty wyborca PO. Udział ten był też niższy w 2007 roku, niż dwa lata wcześniej. W pozostałych miastach-powiatach też się minimalnie, ale obniżył. Mieszkańcy powiatów ziemskich to ponad połowa wyborców PO. Po pierwsze – wyborców jest tam czterokrotnie więcej, niż w 6 metropoliach. Po drugie – różnice w poparciu PO i PiS nie są tak dramatyczne, jakby to wskazywała mapka obrazująca „zwycięzcę w okręgu”. Zaś mobilizacja wyborców PO nastąpiła jak kraj długi i szeroki – nawet jeśli tylko w części przełożyła się na wyprzedzenie PiS.
Daleki od dramatycznych uproszczeń jest też przypadek PiS:
Tu spadek udziału metropolii i miast-powiatów jest wyraźny, lecz przecież końcowy poziom to nie jest coś do pominięcia – to jedna trzecia ogółu. W każdym razie metropolitalni wyborcy PiS mają udział tylko minimalnie mniejszy niż powiatowa Galicja. Natomiast największa zmiana w obrębie dwóch partii to skok udziału powiatów rusyfikowanych w elektoracie PiS. W 2005 był on niższy niż potencjał wyborczy tego obszaru. W 2007 roku był już wyraźnie wyższy. To dalej jest jednak jakiś co czwarty wyborca PiS i tyle. Co nie zmienia faktu, że ta grupa – jak pokazuje sejmikowy wynik w Świętokrzyskiem – jest narażona na kontratak PSL.
Generalnie – zwycięstwo w wyborach to dzieło zbiorowe. Obie główne partie mają całkiem wyrównane poparcie jak kraj długi i szeroki. Przypisywanie zwycięstwa tylko wybranym „autorom” więcej mówi o tym, kto próbuje tak robić, niż o rzeczywistości.
Jak to wygląda w pozostałych partiach i jak się to przekłada na mandaty – w kolejnym odcinku.