Satysfakcja niegwarantowana

Nie jest trudno ocenić, kto z kandydatów ma szansę na euromandat. Znacznie trudniej jest wyciągnąć stąd wnioski dla wyborców. Jeśli ktoś głosuje wyłącznie ekspresyjnie – po to tylko, by wyrazić swe preferencje – nie ma to dla niego i tak znaczenia. Gdyby jednak ktoś chciał skalkulować, jak wykorzystać swój głos tak, by mieć z niego satysfakcję tego rodzaju, że wybrany przezeń kandydat zdobył mandat, ilość czynników do wzięcia pod uwagę istotnie rośnie. Personalny wymiar wyborów europejskich jest ekstremum zamieszania, do którego prowadzi praktykowany u nas system.

Na początek generalny obraz – na kogo padły głosy wyborców w 2009 roku. Wyróżniłem tu 6 kategorii. Najbardziej oczywista to przegrane partie. Ich porażka jest bezdyskusyjna i nieunikniona w warunkach wyborczego progu. Na przeciwległym biegunie są głosy oddane na kandydatów z pierwszych miejsc na liście – jedynek – które zdobyły mandat. Sukces to jest, choć można to traktować jako wyłącznie potwierdzenie decyzji partyjnej centrali. Nie ma takich wątpliwości w przypadku wyborców popierających kandydatów z dalszych miejsc, którzy ich głosom zawdzięczają sukces.

W grupie z ograniczoną satysfakcją – moja partia zdobyła mandaty, lecz mój kandydat przepadł – warto wyróżnić dwie kategorie. Pierwsza to ci, którzy zagłosowali na jedynki, które zostały pokonane przez kandydata z dalszego miejsca. W drugiej znaleźli się tacy, co spróbowali zrobić użytek z głosu preferencyjnego, lecz ich sympatii nie podzielało aż tyle osób, by wybrankowi zapewnić mandat. Wreszcie ostatnia kategoria to głosy oddane na partie, które zdobyły mandaty, tyle że akurat w tych okręgach, w których partie te nic nie dostały. Tu już nie ma znaczenia, czy się głosowało na jedynkę, czy szukało kogoś bliższego sercu. I jedno i drudzy polegli, pomagając tylko kolegom z sąsiedniego okręgu.

PE2009ogol

Jak widać, kogoś z imiennych zwycięzców wskazało ciut tylko więcej wyborców niż połowa. Zdecydowana większość tak rozumianej satysfakcji przypadła tym, którzy nie kombinowali, tylko wskazali jedynkę. Z tych, którzy kombinowali i mieli szansę powodzenia, satysfakcja była udziałem co trzeciego. Wyborców, którzy poparli listę, co to owszem dostała mandaty, ale nie w ich okręgu, było minimalnie więcej, niż tych, którzy zagłosowali na partie podprogowe. Najmniejsza grupa to wyborcy jedynek, które zostały zdetronizowane przez ustawionych za ich plecami uzurpatorów.

Jak widać, wtykanie swojego nosa w wewnątrzpartyjne układanki częściej frustruje, niż nagradza. Dla czytelników tego bloga to nic nowego. Można byłoby wręcz powiedzieć, że mechanizm partyjnych naganiaczy ma w tych wyborach nieco mniejsze znaczenie. Takie twierdzenie jest jednak ryzykownym uogólnieniem. Rzecz w tym, że obrazek powyższy jest sumą zupełnie odmiennych sytuacji. Jak bowiem rzeczone kategorie wyglądały w rozbiciu na cztery partie? To pokazuje kolejny wykres.

PE2009partie

Dwie duże partie zdobyły choć jeden mandat w każdym z okręgów, stąd u nich w ogóle nie występuje problem satysfakcji skonsumowanej przez sąsiada. Natomiast dotyczy on więcej niż co trzeciego wyborcy lewicy oraz prawie dwóch na trzech wyborców PSL. Warto zauważyć, że różnica w poparciu pomiędzy PO i PiS jest większa, niż ta dzieląca PiS i SLD czy SLD i PSL. Pomimo tego system tworzy tu skokowe zmiany akurat pomiędzy dużymi a małymi.

Procent głosów zebranych przez zwycięskie jedynki w PO i PiS jest bardzo zbliżony, natomiast liczba tych, którzy zagłosowali na zwycięzcę spoza jedynek, różni się trzykrotnie. To znowu efekt wielkości, nie zaś innych wzorów głosowania. PO zdobyła jeden mandat tylko w 5 okręgach, zaś PiS we wszystkich poza małopolsko-świętokrzyskim. Stąd szanse na zdobycie mandatów przez kandydatów z dalszych miejsc były w PO kilkukrotnie większe.

W każdej z tych partii jedynki przegrały w dwóch okręgach – w PO były to okręgi o najniższym poparciu w kraju. Obie przegrane jedynki – Krzaklewski i Kozłowski – były kandydaturami bardzo słabymi. Stąd tak mały procent przez nich zgarnięty. Na tym tle wyróżnia się SLD, gdzie udział głosów oddanych na przegrane jedynki jest czterokrotnie wyższy niż w PO, zaś wkład zwycięzców innych niż jedynki jest dwukrotnie wyższy niż w PiS. To tak naprawdę dzieło dwóch osób – Gierka i Senyszyn. Ostre wewnętrzne zmagania miały tu miejsce w dwóch największych okręgach i skupiły na dwójce rywali przygniatającą większość uwagi wyborców. W pozostałych okręgach skupienie na jedynkach było większe niż w dużych partiach, stąd tak mały – dziesięciokrotnie mniejszy niż w PiS – wkład w sukces naganiaczy z teoretycznymi szansami na mandat.

Wreszcie PSL, gdzie udział naganiaczy był znacząco mniejszy niż w dużych partiach – także wtedy, gdy brać pod uwagę tylko te trzy okręgi, gdzie zdobyte zostały mandaty. Normalnie w PSL tak nie ma – jedynki wnoszą tam mniejszy wkład w sukces, niż w innych partiach. W eurowyborach jednak Kalinowski, Grzyb i Siekierski byli poza konkurencją. Stąd nikt nie miał szansy zaznać satysfakcji ze skutecznego wywrócenia kolejności na liście.

Wszystko to warto mieć na uwadze, obserwując umizgi kandydatów do wyborców. Oni tylko na pierwszy rzut oka wyglądają na startujących w tych samych zawodach. W praktyce ich sytuacja jest dramatycznie zróżnicowana. Chcąc nie chcąc wciągają w to bagienko swoich wyborców. Jedni mają mandat oczywisty, inni go oczywiście nie zdobędą. Szansa, że można zagłosować na kogoś, kogo sukces zależy głównie od mojego głosu (w rozumieniu – ludzi takich jak ja, sąsiadów, przyjaciół etc.) – jest tu mniejsza niż w wielu innych systemach. Systemach, które nie obiecują tak wiele, by dać tak mało.

4 komentarze do “Satysfakcja niegwarantowana

  1. ~Alosza

    Panie Flis ! To ja Panu dziękuje za ten artykuł, mimo, że Pana nie znam. To Pan jest na wuzku inwalidzkim??
    Prawda jest taka, że w Polsce demokrecji NIE MA. Jest tylko demokracja partyjna. Dla parti, nie dla ludzi. A niby 25 lat jest juz demokracja. G..no prawda.

    Odpowiedz
  2. ~katolik

    UE nie chciała Imienia Bożego w swej konstytucji, więc jest organizacją satanistyczną, każdy bowiem kto nie czci Boga, świadomie czy nie czci demony. Tylko czciciel diabła może popierać taką organizację.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *