Dyskretny demontaż demokracji

System strzelców i naganiaczy zapędził polską demokrację w pułapkę. Na pierwszy rzut oka to takie sprytne – wystawiać chorobliwy nadmiar kandydatów, którzy są akwizytorami partyjnej marki w swoich społecznościach. Jednocześnie tak to wszystko skalibrować, by uprzywilejowani strzelcy mieli kolosalną szansę na zwycięstwo, zaś dla naganiaczy zostało akurat tyle nadziei, by ich nakłonić do działania, lecz nie tyle, by mogli wszystko wywrócić do góry nogami.  Tylko co na to wyborcy?

Na pewno dają się nabrać, bo pułapka jest naprawdę diabelska. Na jedynkę głosować żal – mandat ma i tak prawie pewny, zaś nasze poparcie jest jej potrzebne co najwyżej do budowania swojej pozycji wewnątrz partii. Głos na kandydatów z dalszych miejsc to bardzo prawdopodobna konieczność przełknięcia goryczy porażki. Może więc lepiej odpuścić? Pokusa taka narasta zapewne po każdej nieudanej próbie. Wedle moich szacunków, w poprzednich eurowyborach z takich powodów odpuściło sobie głosowanie 400 tysięcy wyborców. W najbliższych można się spodziewać kolejnych 300 tysięcy. Skąd takie wyliczenia?

Sprawdziłem, ile głosów w 2004 roku padło w poszczególnych powiatach na takich kandydatów, którzy zdobyli mandat. Różniło się to bardzo – w zależności od wielkości okręgu i szczegółowej konfiguracji kluczowych list. Następnie porównałem frekwencję w 2009 z tą z 2004. Uwzględniłem również efekty generalnej mobilizacji w latach 2005-2007, widocznej w skoku frekwencji – różnym w różnych częściach kraju. Efekt tej mobilizacji był w wynikach 2009 roku bardzo wyraźnie widoczny. Wykorzystując analizę regresji policzyłem model, pozwalający oszacować spodziewaną frekwencję. W modelu tym istotną zmienną wyjaśniającą okazał się właśnie procent głosów otrzymany przez zwycięskich kandydatów, czyli także – ile głosów było osobiście zmarnowanych. Najlepiej to zobaczyć na przykładzie. Wybrałem po dwie pary powiatów, w których na podstawie liczby głosujących w latach 2004-2007, można się było spodziewać takiej samej frekwencji. Jednak powiaty te znacząco różniły się właśnie jednym parametrem – procentem głosów trafionych w 2004 roku. W efekcie – różniły się także rzeczywistą frekwencją w 2009.

PE2009frust

Jak widać, wysoki procent „trafień” napędza frekwencję w kolejnych wyborach. Niski – zniechęca do głosowania. Nie są to może wielkości dramatyczne – choć przecież w „wygranych” powiatach z każdej pary zagłosowało w 2009 o jedną piątą więcej osób, niż w tych „przegranych”. Jednak z wyborów na wybory zjawisko to będzie się pewnie pogłębiać. Niższa frekwencja oznacza, że dany obszar ma mniejsze szanse na przepchnięcie „swojego” kandydata i koło się zamyka.

Zjawisko to nie jest obojętne na barwy partyjne. Generalnie w skali kraju obszarami, na których obserwować można taką narastającą frustrację, są powiaty ziemskie. Znacznie mniejsze zagrożenie takim zniechęceniem występuje w miastach-powiatach. Bo to stamtąd pochodzą ci kandydaci, którzy są na uprzywilejowanych pozycjach. Problem zupełnie zaś omija metropolie, których mieszkańcy w zasadzie go nie odczuwają. Niemniej PiS i PSL w żaden sposób nie przyjmują do wiadomości, że system sukcesywnie podmywa ich bazę wyborczą, zachęcając ją do zostania w domu. Problem w tym, że jedyną dyskutowaną zmianą są JOWy w wersji FPTP, propagowane przez PO a postrzegane przez pozostałych – skądinąd całkiem słusznie – jako śmiertelne zagrożenie. Stąd pozostałe partie uparły się, by bronić obecnego systemu jak niepodległości.

W 2009 roku procenty trafionych głosów były jeszcze bardziej zróżnicowane niż w 2004. Gdyby zastosować model 2004-2009 do prognozy 2009-2014, to frekwencja spada minimalnie poniżej 20 procent. Frustracja nie jest tu główną składową – gros spadku wynika z demobilizacji 2007-2011 – lecz znów zapewne uszczknie procencik z i tak nie największego zaangażowania obywatelskiego Polaków. Obiecuję pokazać po wyborach, czy taka prognoza była trafna. I oczywiście zabiegać, by ten system został zmieniony.

4 komentarze do “Dyskretny demontaż demokracji

  1. ~Andrzej

    Szachy. Najlepiej gdyby to wszystko się wywróciło. Wtedy może zmieniliby podejście. Idą na „swoją ilość”. A kiedy ktoś pomyśli o jakości ? Niebawem sprawdzi Pan swoje prognozy. Oby dobrze wyszło dla Polski.

    Odpowiedz
  2. ~Motorniczy

    „Na jedynkę głosować żal – mandat ma i tak prawie pewny, zaś nasze poparcie jest jej potrzebne co najwyżej do budowania swojej pozycji wewnątrz partii.”

    Mandat ma pewny bo ludzie w większości głosują na jedynki. Problem nie tyle z systemem, ale problem jest w ludzkich głowach-dlaczego ludzie nie interesuja się który kandydat jest najlepszy, ale głosują na pierwszego na liście.

    Odpowiedz
  3. ~Andrzej Wróbel

    Fascynujące, ale niestety na zbyt analitycznym poziomie by trafić do sprawujących władzę.

    Wystawianie dziwolągów i spadochroniarzy z doraźnej potrzeby wciąż jest wariantem bardziej opłacalnym.
    Zwłaszcza w przypadku PiS, który może liczyć na mobilizację elektoratu.
    PSL jest w sytuacji innej, ale PSL się zwykle wymyka badaniom preferencji wyborczych

    Natomiast mam pytanie czy obserwowałeś istotne statystycznie zmiany tej tendencji w czasie – ciekawe wyniki powinna dać analiza zjawisk frekwencyjnych wyborów pierwszej połowy lat 90 tych za pomocą takiego modelu.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *