Lokalne wybory w trakcie kadencji nieuchronnie traktowane są jako test siły. Równie nieuchronne są tu jednak wątpliwości. Szczególnie w Polsce, gdzie ludzie raz głosują a raz nie, zaś do tego w różnych częściach według różnych wzorów. Dlatego zawsze pojawia się ten sam dylemat – czy porównywać procenty, czy surowe liczby głosów. Ponieważ wszyscy rzucili się na pierwsze, ja pozwolę sobie pogłębić obraz, pokazując te drugie. Są zabawniejsze.
Jak uwzględniać w analizach mobilizację-demobilizację wyborców? Jak już nie raz tu pokazywałem, prosto nie jest. Na początek zrobiłem sobie jednak zestawienie sześciu kluczowych wyborów – sejmowych 2005-2007-2011, sejmikowych 2006-2010 oraz pierwszej rundy prezydenckich z ostatniej niedzieli. Interesowały mnie głosy oddane na trzy główne partie i na pozostałych łącznie. Do tego liczba tych, którzy jednak zostali w domu. Nie wszystkich jednak. Ci, którzy nigdy się z niego nie ruszają, nie są tu interesujący. Dlatego też jako „punkt zero” przyjąłem wybory 2007. W nich w Elblągu była najwyższa frekwencja. Rozumiem to tak – jeśli ktoś wtedy nie poszedł na wybory, to już pewnie nie pójdzie. Dla wszystkich pozostałych wyborów jako oddzielną siłę polityczną dodałem NG – „nie głosuję”. To różnica we frekwencji pomiędzy takim maksimum a danymi wyborami. Na obrazku wygląda to tak:
Jak łatwo zauważyć, pod względem siły NG niedzielne wybory znacznie bardziej przypominały wcześniejsze wybory sejmikowe, niż którekolwiek z sejmowych. To im zatem lepiej się przyglądać uważniej. Samo zaś porównanie z ostatnimi wyborami sejmowymi też jest oczywiście ciekawe. PO straciła tu 2/3 zwolenników. A zysk PiS? No cóż… to właśnie tytułowe 3 głosy. Słownie „trzy”. Nieomal identyczna liczba wyborców jest teraz jednak znacznie większym procentem, jeśli dokładnie taka sama liczba wyborców PO została w domach. Zyski SLD też trudno uznać na porywające. W tym tempie odzyskanie niegdysiejszej pozycji trochę zajmie… Na ogólną kategorię INNI składają się tak odległe przypadki jak Ruch Palikota i Solidarna Polska oraz komitety lokalne. Łączy je jedno – gdy przydzie do walki o rządzenie krajem w 2015, ci wyborcy będą mogli przeważyć szalę w jedną ze stron. Czy to przyłączając się do którejś z większych sił, czy wręcz przeciwnie – obskubując głównych graczy z jakże cennych wtedy procentów.
O wyniku ostatecznej walki już w przyszłą niedzielę, też oni będą oczywiście przesądzać. Czy na podstawie tej ich decyzji będzie można coś powiedzieć o przyszłych sejmowych rozstrzygnięciach? Tylko o tyle, o ile będzie to miało wpływ na ogólną atmosferę w kraju, zaś w jeszcze większym stopniu, na strategie stron. Czy to panika, czy rezygnacja, czy chorobliwe rozochocenie – długa jest lista sposóbów, na które ludzie są w stanie sami sobie zaszkodzić. Moim zdaniem to główne pole bitwy pomiędzy naszymi partiami – wygra ta, która w największym stopniu pohamuje swoje samobójcze instynkty.
W samych danych, jeśli spojrzeć na zmiany pomiędzy kolejnymi wyborami samorządowymi a następującymi po nich wyborami sejmowymi, jakichś jednoznacznych trendów nie dostrzegam. Pomiędzy 2007 a 2010 PO straciła w Elblągu prawie połowę wyborców, by połowę tej straty odrobić w 2011. PiS straty miał niewiele mniejsze, lecz również mniejszy był powrót. Lewica mogła cieszyć się sejmikowym zwycięstwem w 2006, z wyraźnie lepszym wynikiem niż miało SLD w 2005. W 2007 roku udało jej się nawet przyciągnąć nowych wyborców. Tyle, że na fali ogólnej mobilizacji te 10 tysięcy – dziś odległe marzenie – było znacznie mniejszym procentem niż dwa lata wcześniej i oznaczało spadek z pierwszego miejsca od razu na trzecie.
O wszystkim zatem zadecydują dwa inne dziesiątki tysięcy – ci, którzy w ostatnią niedzielę zostali w domu. 20 tysięcy wyborców – znów bez 3 – straciła PO od zrywu 2007 roku. Ilu z nich pofatyguje się raz jeszcze? W imię czego? W każdym razie gra o ich mobilizację i sympatię pozwoli ocenić, ile wart jest każdy z trzech obozów. Cieszę się, że rządzący w końcu mają z kim przegrać. Chciałbym, by ich konkurenci zauważyli, że to się samo nie stanie. Niech się wszyscy mobilizują – może wreszcie zaczną się doskonalić.
W przyszłą niedzielę będzie jak będzie. Pana analiza obejmuje i ten przypadek, który nastąpi. Komu się zechce pójść a kto pozostanie w domu ?. Myślę, że wysokiej frekwencji możemy się spodziewać dopiero wtedy, gdy Ci co aktualnie są lub będą u władzy staną się wiarygodni. Samymi obietnicami nikt już nic nie osiągnie. Odważnie powiem, że to co dziś się dzieje to igrzyska. Jeżeli dobro ludzi, dobro kraju a nie prywata czy też dobro partii będą nadrzędnym celem to ludzie uwierzą i zaufają. Czy to możliwe ? Pewnie nieprędko. Pozdrawiam i życzę trafnych analiz. Choć wolałbym by nawet Pan się pomylił , zaś by sprawy toczyły się w dobrym kierunku … dla ludzi i kraju.