Co dwie partie, to nie jedna?

Rzucona przez Zbigniewa Ziobrę propozycja stworzenia po prawej stronie duetu partii jest świetną okazją do jeszcze jednej refleksji nad wynikiem wyborów. Nie raz zadawano mi w ostatnich tygodniach pytanie, dlaczego rządowa koalicja, pomimo spadku poparcia, zdołała zachować większość. Dlaczego PO straciła znacznie mniej mandatów niż PiS, przy porównywalnym spadku procentowym?
O niebanalnych efektach stosowania systemu d’Hondta przy podziale 460 mandatów w 41 okręgach, pisałem jeszcze przed wyborami. Dziś wypada wrócić do opisanego tam modelu i sprawdzić, czy pasuje do tegorocznych danych.
Wykres pokazuje, jaki ostateczny wpływ na liczbę otrzymywanych przez partię mandatów mają trzy czynniki – próg wyborczy, różna waga głosu w okręgach oraz bonusy za kolejność w okręgach. Te trzy czynniki odpowiadają za modyfikacje wyniku wyborów od czystego udziału w liczbie zdobytych głosów do liczby otrzymanych mandatów. Dla porównania po lewej sytuacja z 2007 roku (powiększa się po kliknięciu):
 

Jak  widać, model pasuje minimalnie tylko słabiej niż w 2007 roku. Gdzieś przy zaokrąglaniu głosów PO miała trochę szczęścia i dostała 3 mandaty więcej kosztem PSL. Ta niewielka frustracja ludowców nie zmienia jednak faktu, że pojawienie się piątej partii, zgodnie z wyliczeniami Schustera i kolegów, zwiększa nagrodę dla zwycięzcy wyborów. W 2007 roku PO, przy identycznej liczbie zwycięstw w okręgach, dostała z tego tytułu dodatkowe 15 mandatów. W 2011 – już prawie 20. PSL zaś nie dostał z tytułu kolejności mniej, bo nieuchronnie większa strata „peletonu” rozłożyła się teraz na trzy partie, nie zaś na dwie. Łączna nagroda PiS też urosła – z prawie 18 mandatów na prawie 20, tym niemniej dystans do zwycięzcy się powiększył. Straty skrupiły się na lewicy – straciwszy „na wejściu” jakąś jedną trzecią, SLD „na wyjściu” otrzymał połowę tego, co przed czterema laty.
Zachowanie komfortowej sytuacji przez Donalda Tuska to jeszcze jeden dowód, że jest on niewiarygodnym szczęściarzem. Te trzy przypadkowe mandaty dla jego partii to tylko wisienka na torcie. By przekonać się, że zasługami w sprawie zwycięstwa powinien się dzielić z liderami dwóch głównych partii opozycyjnych, trzeba spojrzeć na następny wykres. Przedstawiono na nim trzy możliwe scenariusze. W pierwszym lider nowej formacji zakłada na serio koszulkę z napisem „SLD”. Grzegorz Napieralski nie upiera się, by zostać Donaldem Kaczyńskim lewicy, lecz ściąga na listy wszystkich lewicowych świętych i umiejętnie rozpisuje na głosy przekaz adresowany do różnych środowisk. W efekcie wszystkie te głosy, które padły na SLD i RPl, padają na jedną listę. Pozostałe listy bez zmian.
W drugim scenariuszu w sercu Prezesa górę bierze wyrozumiałość nad ojcowską surowością. Po przegranych wyborach 2010 przytula do serca swe grzeczniejsze lecz chwilowo rozbrykane dzieci, by ukoić ich żale. PJN nie powstaje a te głosy, które zdobył, padają na PiS.  Reszta bez zmian.
W trzecim Prezes, idąc za radą Delfina, dziś dającego wyraz swej politycznej adolescencji, instytucjonalizuje dwa nurty prawicy – zdecydowany i umiarkowany.  PJN zostaje zasilony co piątym głosem PiS, uzyskując tym samym 8% poparcia, przy zachowaniu przez partię-matkę 24%.
Dla każdego scenariusza ostateczny podział mandatów. Na końcu, dla przypomnienia, podział z 9.10.
 
Uniknięcie rozproszenia głosów, czy to przez lewicę, czy przez prawicę, odbiera koalicji PO-PSL większość. Obecny wynik nie pozostawia opozycji złudzeń. Dwa pierwsze scenariusze to poważne podważenie legitymacji koalicji i osobistej pozycji Tuska. Było do tego bliżej, niż może się niektórym zdawać. Dziś w interpretacjach króluje zjawisko „pewności wstecznej” – mechanizm psychologiczny, wedle którego to, co się zdarzyło, najwyraźniej musiało się zdarzyć. Dyskutować z tym trudno, lecz warto chociaż sprawdzić, jak odległe było odwrócenie sytuacji.
Natomiast rozbicie głosów prawicy na dwie partie większość koalicji umacnia. Choć dwie partie mają razem dwa procent głosów więcej, to mandatów jednak o 5 mniej. Mechanizm jest nieubłagany – zyski z poszerzenia elektoratu musiałyby być naprawdę spore, by nadrobić straty matematyczne, wynikające z takiej a nie innej metody podziału mandatów. I bardzo dobrze. W końcu dwie partie – jako instytucje – zawsze znajdą powód, by się droczyć. Nie potrzeba do tego jakiś ideowych kontrowersji, wystarczy przydział sejmowych pokoi.
Na mój gust, nic nie zastąpi umiejętności budowania szerszej – nawet jeśli mniej zwartej – formacji. Sztuka utrzymywania razem skrzydeł, łagodzenia nieuchronnych napięć i tworzenia z różnych głosów chóru, nie zaś jazgotu, jest trudna. Nie ma jednak poważnej konkurencji, gdy wygasają wielkie ideologie skupiające ludzi pod jednym sztandarem. Nasze dwie główne partie starają się takie ideologie zastąpić wzajemną kulturowo-personalną nienawiścią, lecz coraz mniej wskazuje, by to było perspektywiczne. W takiej sytuacji zdolność łagodzenia napięć w obrębie coraz luźniejszego ugrupowania zdaje się być kluczową. Wyborcza matematyka dostarcza tu wyraźnego impulsu, lecz przecież – jak widać na załączonym obrazku – sama sprawy nie załatwia. Na razie nic nie wskazuje, by nasi liderzy zrozumieli, że nadmierne dążenie do dominacji i wymuszonej nią jedności jest dla sukcesu wyborczego największym zagrożeniem. Rzecz w tym, że system dostarcza też impulsów przeciwnych, o czym było w poprzedniej notce i do czego nie raz jeszcze przyjdzie wrócić. W końcu działania Tuska względem Schetyny wskazują, że najwyraźniej coś innego odczytał z tych samych danych.

9 komentarzy do “Co dwie partie, to nie jedna?

  1. ~kropka

    Czytam ja czytam i pojąć nie mogę czemu mają służyć te liczby i te wykresy. Więc jest dzbanek, do którego wlewa się płyn, a płyn przybiera kształt naczynia. Wybory dokonują się w Polsce przed wyborami, a podział miejsc jest taki, aby żaden zasłużony towarzysz nie pozostał za burtą, no, chyba, że się czymś naraził, to go wtedy demokratycznie albo i niedemokratycznie z miejsc biorących się usuwa. A pan tu jakieś słupki ustawia, z których miałoby wynikać, że wyborca ma jakieś preferencje. Wyborca nie ma żadnych preferencji, wyborca głosuje na to, co mu podsuną. Pan jest kłamcą, zasłoną dymną i płachtą na byka. Pan jest parawanem Państwowej Komisji Wyborczej.

    Odpowiedz
  2. ~dokumentalistaPPPS

    Kaczynski pod przebraniem pomaga Grabarczykowi,Kopacz, Rostowskiemu Kwiatkowskiemu,Sikorskiemu, Balcerowiczowi,Gronkiewicz-Waltz, Lewandowskiemu Buzkowi Polske grabic

    Odpowiedz
  3. Pingback: Darczyńcy zwycięzcy | Zygzaki władzy

Skomentuj ~dokumentalistaPPPS Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *