Archiwa tagu: PiS

Senat – połowiczna koalicja

Koalicja rządowa mogłaby połączyć swoje siły w wyborach senackich w nadziei na zdobycie dodatkowych mandatów. Zrobiła tak jednak tylko w połowie przypadków – i to głównie tam, gdzie to akurat ma mniejsze znaczenie. Obie partie odpuszczają za to okręgi „niezależnym” kandydatom.

Przewidywania wyników wyborów senackich oprzeć można na dwóch źródłach – starych wynikach i nowych sondażach. Nie wchodząc w szczegóły spróbowałem oszacować senacką bazę PiS i PO, przyjmując, że sondażowi wyborcy Nowoczesnej w wyborach senackich zagłosują  na kandydatów Platformy z braku własnych. W tabeli zestawiłem takie przeliczenie z wynikami PSL i SLD z 2011 roku. Bledszym odcieniem pokazane są miejsca, gdzie partia nie wystawia kandydata. Białe cyfry w kolumnie z poparciem dla PiS pokazują okręgi, gdzie po takim przeliczeniu partia ta wygrywa. W poprzednich wyborach taka socjopolityczna baza była jeszcze modyfikowana przez osobiste atuty i słabości (także te konkurentów) – jednak 90% wyników było zgodne z tym, co w tym samym czasie działo się w wyborach sejmowych.

Grubą kreską w kolumnie z wynikami PSL zostały obwiedzione przypadki, gdy różnica pomiędzy silniejszą z partii koalicji a PiS jest mniejsza niż poparcie dla słabszej z partii koalicji. Oznacza to tyle, że gdyby jedna z partii odpuściła sobie wystawianie kandydata i poparła tego wystawionego przez drugą, to miałby on większą bazę niż konkurent z PiS. Jeśli jednak wystawiają kandydatów obie, to kandydat PiS jest faworytem.

2015senatkandyd12015senatkandyd2Pomimo większego generalnego poparcia PiS względem Nowoczesnej Platformy Obywatelskiej (40:33), spodziewany podział mandatów to 47:53 (wliczając w to różnych Biereckich i Borowskich). To są skutki smaczków polskiej geografii wyborczej, o których tu już pisałem. Żeby zdobyć senacką większość, PiS musiałby liczyć na podział elektoratu pomiędzy kandydatów PO i różnych niezależnych. Musi się jednak także liczyć z tym, że mandatów będzie jeszcze mniej. W takim np. Bielsku Podlaskim będzie tylko dwóch kandydatów i jeśli wszyscy poza zwolennikami PiS zagłosują na byłego posła SLD Czykwina, to może on się stać następcą Cimoszewicza. Podobnie w Legionowie – przeciw kandydatowi PiS Żarynowi przemawia to, że nie ma swoich kandydatów nikt poza PO.

O ile jednak strategia SLD jest trudna do zoptymalizowania, o tyle PO i PSL mogłyby osiągnąć znacznie większy poziom współdziałania – także dlatego, że często PSL jest wypukły tam, gdzie PO jest wklęsła. Generalnie dwie strategie – nie wchodzić sobie w drogę i walczyć bez zahamowań – przemieszane są nieomal idealnie pół na pół. W 46 okręgach obie partie wystawiły kandydatów, w 49 jedna ustąpiła drugiej (PO odpuściła 12 a PSL 37). Do tego w 5 okręgach żadna nie ma oficjalnego kandydata (poza wspomnianym Bielskiem także Pruszków zostawiony dla Giertycha, Lublin dla Cugowskiego, Warszawa dla Borowskiego oraz Stalowa Wola z weteranką UW, PSL i PiS Lidią Błądek). Z 14 okręgów, gdzie potencjalny zysk wydaje się bardziej prawdopodobny, wymiana uprzejmości nastąpiła tylko w Cieszynie (na rzecz PO) oraz Płocku i Kielcach (na rzecz PSL). Do tego dochodzi jeszcze kilka okręgów, gdzie PSL może liczyć nie tylko na wsparcie PO, lecz także na brak lewicowej konkurencji (Ostrołęka, Kozienice, Suwałki).

Jaki z tego prognostyk dla powyborczych koalicji? Niespecjalny – PSL raz jeszcze przyjmuje starą strategię. Z PO trochę współpracuje a trochę konkuruje. Z drugiej strony trudno się dziwić PO, że nie chce zbytnio pompować senackiej reprezentacji PSL, które może przecież odwrócić sojusze. W każdym razie, trzeba być przygotowanym na pojawienie się jeszcze jednego elementu chorobliwej niestabilności naszego układu władzy. Senat może mieć inną większość niż sejmowa. Mniej to kłopotliwe niż weto opozycyjnego prezydenta, lecz dalej jest źródłem napięć i polem  wątpliwych rozgrywek. Wcale nie musi jednak wynikać z odmiennych preferencji – to może być czysto mechaniczny efekt nieprzewidywalnej ordynacji, jaką jest FPTP.

Jedynki – liderzy złudzeń

Nie wierzcie oficjalnym deklaracjom i medialnym komentarzom. To, kto startuje z jedynki na liście, ma w obecnym systemie marginalne znaczenie dla jej wyniku. To jedno z długiej listy złudzeń, którymi karmi nas obecny system. Złudzenie to najbardziej widoczne – tak jak same jedynki – choć może niekoniecznie najbardziej szkodliwe. Skoro jednak od tego zaczynają się przedwyborcze podchody, to i ja poświęcę mu nieco uwagi.

Od ogólnej reguły są oczywiście wyjątki. Te pozytywne to Przemysław Gosiewski czy Radosław Sikorski w roku 2007, którzy najwyraźniej pociągnęli swoje listy. O negatywnych wyjątkach na koniec. Niemniej jednak porównanie wyników obu głównych partii w dwóch ostatnich wyborach daje dane naprawdę jednoznaczne. Na początek jednak trzeba rozprawić się z zupełnie początkowym problemem i złudzeniem – liczbą głosów zdobytych przez jedynkę.

We wszystkich mediach znaleźć można po wyborach zestawienie, którzy kandydaci zdobyli najwięcej głosów. Przedstawiane to jest tak, jak gdyby to była ich osobista zasługa. To jest trzeci rodzaj prawdy w rozumieniu księdza Tischnera. Liczba zdobytych głosów jest w pierwszej kolejności zależna od wielkości okręgu, czyli liczby uprawionych do głosowania. Największy okręg ma pod tym względem przewagę względem najmniejszego w proporcji 3,2:1. Kolejny czynnik to frekwencja – tu zróżnicowanie ma się jak 1,6:1. Potem jest jeszcze poparcie partii, które różni się u obu głównych sił podobnie. W roku 2007 było to 2,4:1. Te zmienności mogą się w partiach przemnażać lub równoważyć. W efekcie liczba głosów zdobytych przez listę w najkorzystniejszym okręgu (dla obu partii to Warszawa I) do najmniej korzystnego (PO – Radom, PiS – Piła) ma się jak 7,7:1 (PO) i 4,9:1 (PiS).

Dopiero teraz można spróbować ustalić realną siłę lidera. Jej miarą jest procent głosów oddanych na listę, którą zgarnęła jedynka. O ile sama liczba głosów zdobytych przez jedynkę waha się w relacji 30:1 (PO) czy 23:1 (PiS), o tyle procent z głosów na listę jest już zróżnicowane znacznie mniej – 4,8:1 (PO) i 7:1 (PiS). Procent głosów zdobytych przez lidera zależy od dwóch czynników. Pierwszym jest coś, co rzeczywiście zależy od tego, kto jest jedynką – widoczność medialna (szczegóły w książce oraz publikacji w „Zeszytach Prasoznawczych”). Do tego dochodzi jednak jeszcze struktura osadnicza, która przesądza o rozproszeniu głosów w obrębie listy. Rozproszenie to wynika z rywalizacji pomiędzy poszczególnymi powiatami czy miastami. Średnia efektywna liczba kandydatów na liście dużych partii (liczona tak jak w politologii liczy się efektywną liczbę partii) jest skorelowana z efektywną liczbą powiatów w okręgu na poziomie 0,7. Po prostu – metropolie głosują na jedynki czy innych nielicznych medialnych kandydatów, powiaty ziemskie na swoich. Efektywna liczba powiatów w okręgach różnicuje się w proporcjach 10,7:1. Znów Warszawa jest ekstremum.

Spektakularne liczby głosów Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego brały się ze skumulowania możliwych przewag – Warszawa to okręg największy, o najwyższej frekwencji i bez podziałów terytorialnych. Na polu obecności w mediach liderzy mieli rzeczywistą, miażdżącą przewagę. W efekcie obaj uzyskali nieomal identyczny, najwyższy w kraju wskaźnik koncentracji – po 86,3%. Jednak jego spektakularny efekt w liczbach głosów wynikał już z cech okręgu. Można to łatwo zobaczyć sprawdzając, co by się działo, gdyby taki sam poziom koncentracji głosów dwa liderzy wywalczyli w innych okręgach. Pierwsze porównanie to te okręgi, w których ich partia miała najwyższe poparcie – Gdańsk (PO) i Nowy Sącz (PiS). Drugie, to okręg Elbląg – jeden z najmniejszych i do tego jeden z najniższą frekwencją. Natomiast procentowe poparcie dla PO i PiS jest tam nieomal takie, jak w Warszawie. Spodziewane liczby głosów pokazuje wykres:

jedynki2007Nawet w matecznikach swoich partii obaj liderzy mogliby liczyć na mniej niż połowę warszawskich głosów. Realnie pewnie jeszcze mniej, bo w Kartuzach czy Zakopanem ludzie bardziej są skłonni do głosowania na „swoich” niż na Woli czy Pradze. Natomiast w Elblągu ta sama siła lidera przekłada się na pięciokrotnie mniejszą liczbę głosów.

No to czas na znaczenie dla wyniku listy. Zrobiłem sobie takie zestawienie – o ile zmieniła się realna siła lidera pomiędzy 2007 a 2011 (czyli procent głosów w obrębie listy) a o ile wynik listy (procent ważnych głosów). Na wykresie obie zależności dla PO i PiS. Bardzo podobne.

jedynki2007-2011Jak widać, zależności są śladowe. Linie zmieniają się w całkiem poziome, jeśli pominąć dwa skrajne przypadki w PO i jeden w PiS, gdy procent dla jedynki spadł bardzo istotnie. Te trzy okręgi są warte uwagi. W PO to przypadki Poznania i Krakowa, gdzie dotychczasowe jedynki zostały – w wyniku wewnątrzpartyjnych intryg – zepchnięte na dalsze miejsca. W PiS to przypadek obsadzenia zupełnie anonimowego Piotra Pyzika w miejsce śp. Zbigniewa Religi a dodatkowo przerzucenie do sąsiedniego okręgu innego rozpoznawalnego posła – Wojciecha Szaramy. Jednak nawet w tych przypadkach można pokazać miejsca, gdzie spadek poparcia dla partii był większy, choć siła lidera nawet nieznacznie wzrosła. Wygląda na to, że – jeśli już – znaczenie dla wyniku partii mają ostre wewnętrzne konflikty, wokół których koncentruje się przekaz medialny. Można też w konkretnych przypadkach pokazać efekty braku na listach znaczących postaci obecnych na nich wcześniej. Bezpośrednie przełożenie jest bardzo słabe.

Jedynki mają znaczenie tylko dla bezpieczeństwa mandatu w przypadku słabeuszy oraz rozbuchanego ego w przypadku baronów. Ci ostatni mogą się potem chwalić swoim pozornym poparciem i używać tego jako argumentu na rzecz wzmocnienia swojej pozycji w partii. Może to zrobić wrażenie wyłącznie na tych, którzy nie zadali sobie trudu, by problemowi przyglądnąć się uważnie. W tym systemie liczba głosów oddanych na jedynkę nie jest żadnym wskaźnikiem przywództwa. Jest za to – w obu partiach – skorelowana z liczbą urodzeń w okręgu zdecydowanie bardziej, niż z procentowym poparciem dla danej partii. Zagadka pewnie nie za trudna, lecz może ktoś z czytelników zechce się zabawić i wyjaśnić, skąd taka zależność. Inaczej ktoś jeszcze zacznie twierdzić, że to dowód na płodność liderów.

PS. Zapowiadana notka o STV i AV jest już przemyślana, przykłady zebrane a obrazki gotowe. Dokończę ją w pierwszej wolnej chwili.