Archiwum autora: jaroslawflis

Senacka próba

Podkarpackie wybory uzupełniające do senatu potraktowane zostały przez obie partie bardzo poważnie, choć przez PiS jakby bardziej. Pełna mobilizacja – dni otwarte, cała czołówka partii na spotkaniach, oskarżenia prezesa względem rządu o zaniedbywanie regionu, itp. Trudno się temu dziwić.Porażka w tych wyborach byłaby dla Jarosława Kaczyńskiego bardzo bolesnym ciosem. Tu w 2007 roku PiS miał czwarty wynik w kraju, dostając w wyborach do sejmu o połowę więcej głosów niż PO.  Przegrana w miejscu uznawanym za własny matecznik, mogłaby do reszty pozbawić partię wiary w przyszłe zwycięstwo. Nie są to obawy bezpodstawne.

Po pierwsze – zmiany sondażowe. Jeśli przeliczyć wyniki z2007 zmianami poparcia w dzisiejszych badaniach (średnio 2:1 dla PO), to Platforma może prowadzić nawet w tym okręgu – jednym procentem, ale zawszeć.

Po drugie – kandydatowi PO na senatora, startującemu ponownie w tym roku, zabrakło do drugiego ze zwycięskich kandydatów PiS tylko 3,5%poparcia. Przewaga ś.p. senatora Andrzeja Mazurkiewicza wynosiła prawie 10%,ale to też o połowę mniej, niż przewaga w wyborach sejmowych.

Po trzecie – swoją szansę w tych wyborach dostrzegło wielu dzisiejszych outsiderów – Jurek, Orzechowski, Wrzodak, Lepper – chcących zawalczyć o ten sam elektorat, co kandydat PiS.

Po czwarte wreszcie – w wyborach do senatu istotną rolę odgrywają tożsamości terytorialne.

O ile pierwszy problem jest względnie jednoznaczny, to pozostałe trzy wymagają wzięcia pod uwagę pozornie drugorzędnego szczegółu ordynacji.Wybory uzupełniające, wbrew pozorom, odbywają się w innym systemie, niż wybory regularne.Głosowanie blokowe (bo regularne wybory do senatu nie są wyborami większościowymi w prostym tego słowa znaczeniu, np. Jacek Haman zalicza je do wyborów quasi-proporcjonalnych), gdzie wyborca ma więcej niż jeden głos, ma swoją logikę.  Część wyborców i tak  oddaje tylko jeden głos, część natomiast dzieli swoje głosy. Jeśli ich sympatie lokują się pomiędzy dwoma partiami, w wyborach do sejmu muszą wybrać jedną z nich. W wyborach senackich dają wyraz swemu wysublimowaniu, oddając po jednym głosie na kandydatów każdej z tych partii. Podział głosów może wynikać także z układu tożsamości lokalnych. Dodatkowo, wybory do senatu uznawane są za mniej ważne i szczegółowe analizy pokazują, że głosowanie to jest bardziej ekspresją, niż kalkulacją (w porównaniu do głosowania na posłów).  

W wyborach uzupełniających wyborca ma tylko jeden głos. Niema tu miejsca na takie subtelności. Jak zachowają się wyborcy? Zacząć warto od problemu konkurencyjnych kandydatów. Marek Jurek, kandydując do senatu w okręgu piotrkowskim, zdobył 20% głosów. To jednak jest w dużej części efekt głosowania blokowego. Wszystko wskazuje na to, że część „sejmowych” wyborców PiS oddała jeden ze swoich głosów na senackiego kandydata PiS, zaś drugi – na Marka Jurka.W każdym razie, porównując wyniki kandydatów PiS w okręgu piotrkowskim, z wynikami kandydatów w okręgu radomskim (prawie identyczne poparcie dla PiS w wyborach sejmowych), można oszacować, że Marek Jurek odebrał kandydatom PiS po około 5% głosów. W okręgu jednomandatowym może to być mniej, jednak niebezpieczeństwo dla kandydatów PiS jest poważne. Dodatkowo, Marek Jurek otwiera listę kandydatów, którzy są uszeregowani alfabetycznie. Stanisław Zając jest drugi od końca – na najgorszym z możliwych miejsc. W regularnych wyborach  do senatu nie jest to czynnik bez znaczenia.

Jeśli chodzi o tożsamości terytorialne, to w okręgu krośnieńskim mają one zasadnicze znaczenie. Można w nim wyróżnić co najmniej dwie części – krośnieńską i przemyską. Do tego w tej drugiej od wieków rywalizują Przemyśl i Jarosław. Na wynik wyborczy przekładało się to tak – Andrzej Mazurkiewicz, zwycięzca wyborów w 2007 roku, zdobył w swym rodzinnym Jarosławiu42% głosów, w Przemyślu 32%, zaś w Krośnie 28%. Stanisław Piotrowicz, drugi z senatorów PiS z tego okręgu, był kandydatem „krośnieńskim”. W swoim mieście dostał 40% głosów, lecz w Przemyślu 24% (wyniki PiS w wyborach do sejmu były w obu miastach identyczne). W powiecie jasielskim zdobył 38% głosów, w jarosławskim – już tylko 31%. Kandydat PO jesienią i obecnie – Maciej Lewicki –jest spod Przemyśla. W mieście tym zdobył 49% głosów. W Krośnie – już tylko 37%(mapka). Wygląda na to, że właśnie głosowanie na „swojaka” jest odpowiedzialne za to, że różnica pomiędzy PiS i PO w wyborach do senatu była mniejsza niż do sejmu.

Stanisław Zając, obecny kandydat PiS na senatora i poseł z tego okręgu, swój mandat zawdzięcza przede wszystkim głosom ze swojego macierzystego powiatu – jasielskiego. W odróżnieniu od wielu posłów czysto „lokalnych”,potrafił on przekonać do siebie nieco wyborców z innych powiatów (mapka). Tym niemniej, w powiatach wschodniej części okręgu poparcie dlań jest śladowe.  Jasło jest na samym skraju okręgu. Od Lubaczowa dzielą je dziesiątki kilometrów.

Nie jest wcale oczywiste, czym będą się kierować wyborcy –czy sympatiami partyjnymi, czy też potrzebą głosowania na „swojego”. PiS i PO wystawiły kandydatów z przeciwległych części okręgu. Rywalizacja terytorialna będzie się tu nakładać na partyjną. Warto wspomnieć, że dzięki takiemu zjawisku PO zdobyło mandat senatora w okręgu Chełm. PiS wystawił tam trzech kandydatów z Zamojszczyzny,pozostawiając Platformie niszę w Białej Podlaskiej.

Jedno jest tylko pewne – nie bardzo widać sens wyborów uzupełniających. Frekwencja w nich jest żenująco niska (w styczniu 2007 w Elblągu – 3,5%), zaś koszty takie same, jak w wyborach regularnych. Może warto rozważyć  wprowadzenie, wzorem Francji czy Niemiec, instytucji potencjalnego zastępcy, na wypadek gdyby trzeba było wypełnić lukę w składzie senatu. Osoba taka byłaby znana wyborcom jeszcze przed głosowaniem, stąd wskazując swojego kandydata, legitymizowaliby oni również jego ewentualnego zmiennika.  

Diabelska alternatywa

Nieoceniony Piotr Zaremba raz jeszcze zdaje się szukać wyjścia z konstytucyjnej łamigłówki – czy lepiej być premierem, czy prezydentem. Premier ma więcej władzy, ale prezydent ma większy prestiż a mniejszą odpowiedzialność. Wybór prezydenta wzbudza społeczne emocje, kandydat musi więc też takowe umieć wywołać. Tylko po to, by potem frustrować się swoją niemocą, zaś wyborców drażnić symoliczną jedynie aktywnością. Z drugiej strony odpuszczenie wyborów prezydenckich to ryzyko oddania blokującej władzy w ręce konkurentów. I tak źle, i tak niedobrze. Nawiasem mówiąc, jeszcze przed wyborami 2005 roku problem ten widać było bardzo dokładnie (można sprawdzić np.  w Nowym Państwie). Tak idiotyczny dylemat warto byłoby skasować raz na zawsze. Jest na to tylko jeden realny sposób – połączenie premiera i prezydenta w jeden duet, wybierany bezpośredni przez wyborców, równolegle z wyborami parlementarnymi (tu więcej). Oczywiście, propozycja wydaje się dziś abstrakcyjna, lecz chętnie usłyszę o jakiej innej realnej alternatywie. Wyobraźmy sobie, że Donald Tusk w 2010 wygrywa – kto zostanie premierem? Schetyna? Zdrojewski? I co, nie będzie żadnych napięć? W 2015 wybory parlamentarne i prezydenckie znów będą w jednym roku. Czy strategie w następnej kadencji sejmu też będą podporządkowana wyborowi narodowego półfiguranta?

Co świętować 4 czerwca?

Nic chyba tak wyraźnie nie odróżnia zagorzałych zwolenników PiS od reszty, jak ta właśnie data. Dla nich to przede wszytkim wspomnienie upadku rządu Jana Olszewskiego. To wspomnienie najwyraźniej ożyło po zeszłorocznej porażce wyborczej. Ten dzień to okazja do oskarżeń, ale już nie do refleksji nad własną skutecznością. A przecież bezproduktywne pielęgnowanie porażki nie jest sposobem na zmianę własnego losu, tylko na chwilową poprawę samopoczucia. Swoją drogą, kto z sympatyków rządu Olszewskiego pamięta i wspomina datę jego powołania? Całość przypomina rycerza, który obiecał pokonać smoka, zaś po przegranej żali się, że ten był zbyt mocny. A może trzeba było trochę wcześniej poćwiczyć, przemyśleć strategię, poszukać sojuszników?

W każdym jednak razie nie wzrusza mnie 4 czerwca 1992 – ani pozytywnie, ani negatywnie. Cieplej mi się natomist robi na sercu gdy wspominam 4 czerwca 1989. Co z tego, że potem mogło pójść lepiej? To wiemy teraz. Wtedy, a pamiętam to jak dziś, nic nie było takie pewne. Objeżdżałem komisje wyborcze w okolicach Babiej Góry i wysłuchiwałem entuzjastycznych relacji ludzi „S”, stopniowo upewniając się, że wszystko pójdzie dobrze. Nic mi się nie musi więcej przypominać. Ciekawe tylko, co teraz robi i myśli wolontariusz, który woził mnie wtedy swoim maluchem? Gdyby tu przez przypadek trafił – serdeczne pozdrowienia i podziękowania! Przyjemnie jest wygrywać. I było warto.

Władza króla zwierząt

„Czy media są czwartą władzą?” – takie pytanie postawili studenci nauk politycznych UJ w trakcie debaty, w której ostatnio brałem udział. Cóż… Można powiedzieć, że media są władzą w takim sensie, w jakim lew jest królem zwierząt: wszyscy się go boją a on się nie boi nikogo (choć słonia to tak znowu chętnie nie zaatakuje). Jeśli jednak chodzi o zmuszenie antylopy do czegokolwiek innego, niż paniczna ucieczka, to lwu to wychodzi tylko w bajkach. Sprawstwo w polityce jest bardzo rzadkim dobrem – nie jest łatwo je zdobyć, bo walczący o nie bardzo często blokują wzajemnie wszystkie swoje próby pozytywnego działania. W tej akurat dziedzinie media wcale nie są w jakiejś szczególnie uprzywilejowanej pozycji. Lecz jeśli chodzi o groźne porykiwania, wywołujące panikę wśród politycznej zwierzyny, to trudno tu mediom odmówić znaczenia. Wygląda na to, że rządzący coraz częściej na wszelki wypadek zaszywają się w swoich norach, nie podejmując żadnych kroków, które by ich narażały na ryzyko ataku.

Awaria laptopa, przedłużające się próby jego naprawienia i wreszcie konieczność zainstalowania się na nowym – to spowodowało prawie miesięczną przerwę we wpisach na tym blogu. W tym jednak czasie w polityce wydarzyło się zaskakująco mało. Najbardziej mnie jednak wzruszyło, gdy jako główną wiadomoć na onet.pl zobaczyłem „Możliwe przyspieszone wybory” (czy jakoś tak). Po kliknięciu okazało się, że to powracająca od paru miesięcy sprawa przesunięcia wyborów sejmowych z jesieni 2011 na wiosnę tego samego roku, w związku z polską prezydencją w Unii. Na dodatek to luźne rozważania wicecpremiera w wywiadzie dla GW. Za trzy lata i to nie na pewno – ech, wygląda na to, że media są w prawdziwej desperacji, jeśli chodzi o newsy. W takich okolicznościach medialna oprawa dla walki o przywództwo w SLD była naprawdę imponująca – może nie na miarę pojedynku Clinton-Obama, ale prawie. Wydaje się także, że strategia PO nie wzięła pod uwagę tego czynnika – zgłodniały medialny lew szuka nowych ofiar. Gdy do nory zaczęli się chować także politycy PiS, dla mediów łakomym kąskiem stała się wizyta Tuska w Peru. Potem sprawa wyjazdu premiera na Euro i już opozycji coraz trudniej będzie biadolić, że media stosują wobec PO taryfę ulgową. Coś jeść muszą. Konflikty w partiach opozycji są miłymi przekąskami – można się nimi trochę nacieszyć. Jednak szarpanie rządzących to jest prawdziwy medialny przysmak. Na pewno dymisja wiceministra w związku z oskarżeniami o korupcję może liczyć na solidne nagłośnienie – nawet jeśli za chwilę przyjdą mistrzostwa i przyćmią politykę.

Pseudowydarzenie

Unikając robienia konkurencji dla orędzia premiera, dziś chyba lepiej „wypowiadać się na piśmie”. Komentarze pseudo-ekspertów do pseudo-wydarzeń – tak wygląda jeden z krytycznych opisów tego, co współcześnie dzieje się w mediach. Z braku innych tematów mediom faktycznie pozostało po minionym weekendzie roztrząsanie rzeczonego orędzia. Sposób komentowania tego wydarzenia sporo mówi o tym, co dzieje się w głównych partiach. Fakt, że komentowanie tej sprawy PiS powierzyło Jackowi Kurskiemu nie najlepiej świadczy o strategach tej partii. Jeśli zarzuca się premierowi brak konkretów, to na pewno lepiej zrobić to ustami kogoś, kto z konkretem się kojarzy. Jacek Kurski do takiej kategorii nie należy. Jest raczej doskonałym tłem do przekazu Tuska, głoszącego przesłanie miłości: Sami rozumiecie, kto jest dla mnie alternatywą… Dodatkowo Kurski, w kontekście orędzia, samą swoją obecnością przypomina ewidentną wpadkę Lecha Kaczyńskiego z jego orędziem.

Politycy lewicy też nie wyglądają, jakby mieli jakiś pomysł na strategię Tuska. Wydaje się, że sam zarzut, że rządzący robią coś na pokaz, jest jednym z najsłabszych opozycyjnych zarzutów. Taka krytyka jest przecież także na pokaz.

Co do samego orędzia, to wystąpienie premiera nie dotknęło nawet tych tematów,którymi w ostatnich tygodniach żyła opinia publiczna – chociażby tempa budowy dróg i wzrostu cen. Poruszane problemy były świetnie dobrane pod kątem największych domatorów – tych, którzy 2 maja zostali w domu. Medialne echo osłabia jednak efekt. Ciekawe, jak na brak wzmianki o autostradach zareagują ci, którzy nastali się w korkach wracając z „Wielkiej Majówki”. Stan powiatowych i gminnych dróg, którymi objeżdżałem wczoraj zatkaną „zakopiankę”, też woła o pomstę do nieba. Tą majową okazję do publicznej debaty przespali i rządzący, i opozycja.


Znów w szrankach

Kolejna odsłona walki o ratyfikację traktatu. Sejmowa awantura w tej sprawie, choć była wielkim problemem wewnętrznym PiS, odbiła się negatywnie na poparciu dla rządu. Jej zakończenie znów podniosło wskaźniki zaufania. Wydaje się, że ten czynnik nie jest bez znaczenia  w wyjaśnieniu kolejnej rundy starć pomiędzy PO a PiS na tym polu. Czy tym razem uda się wyjść z klinczu z jakim-takim zachowaniem twarzy? Na pewno będzie to trudniejsze.  Sporo z możliwych zagrań zostało już wykorzystanych.

 

PS

Przeziębienie, przygotowania do Kongresu PR i późniejsze odrabianie zaległości – to wszystko spowodowało dłuższą przerwę w blogowaniu.  Teraz „wielka majówka”. Wygląda na to, że kolejny wpis dopiero w poniedziałek. Mam jednak nadzieję, że w tym czasie nikt nie będzie miał głowy do polityki. W każdym razie tego wszystkim życzę.

Prawdziwe zagrożenie

Wydaje się, że sytuacja PO jest wręcz wymarzona – trafne wpasowanie się w nastroje społeczne, wewnętrzne kłopoty opozycji, spokojny koalicjant, przychylność większości środowiska dziennikarskiego i eksperckiego. Wydaje się, że nic nie może zepsuć pozycji Platformy. A jednak – „Polak potrafi”. Sobotni „Dziennik” spekulował o transferach pozostałości po LiD. Obok polityków PD wymieniony został także Andrzej Celiński, którego w PO chętnie widziałby Janusz Palikot. Hmmm… To mogłaby być faktycznie zapowiedź jakiegoś śmiertelnego zagrożenia dla marzeń Donalda. Andrzej Celiński ma w swejbiografii cały szereg partii, którym towarzyszył w chwilach ich spektakularnego upadku – najpierw Unia Wolności, która z jego twórczym udziałem utraciła najpierw marzenia o rządzie dusz, potem zaś w ogólne samodzielne miejsce na scenie politycznej. Potem przeszedł do SLD, by z bliska oglądać staczanie się Leszka Millera z pozycji wszechwładnego „kanclerza” do kuli u nogi lewicy. Wspólnie z Markiem Borowskim założył SdPl, by po początkowych nadziejach (5,3% w wyborach do PE), trafić jednak pod próg wyborczy. Jego wejście do rady programowej LiD było zapowiedzią krótkiego żywota tej formacji. Czyżby teraz przyszła kolej na PO? Żarty żartami, ale ciekawe, czy Tusk wyczuwa takie niebezpieczeństwo…

LiD, LiS i PiS

LiD nie pożył dużo dłużej niż LiS – porozumienie Ligi iSamoobrony, zawiązane latem zeszłego roku w obliczu zagrożenia za strony PiS.Nie było ono w stanie połączyć poparcia elektoratu obu partii i cała inicjatywarozlazła się po kościach. Wydaje się, że dobiła ona tylko notowania i jednej„przystawki”, i drugiej. O tym, że elektoraty partii nie dodają się tak łatwo,jak dogadują się ich liderzy, PO i PiS przekonały się w wyborach samorządowych2002 roku. Choć z drugiej strony AWS był w stanie połączyć znacznie bardziej zróżnicowanychwyborców – od Ruchu 100 do ludzi związanych z Radiem „Maryja”. W Krakowie najwięcejgłosów z jego listy zdobyli Jan Rokita i Józef Dąbrowski, wskazywany przez OjcaDyrektora. Wszystko, jak się wydaje, zależy od tego, przeciwko komu sięjednoczy i kto jest alternatywą.

Wygląda jednak na to, że utworzenie LiD bardziejprzypominało mechanizm, który zadziałał w przypadku PiS.  Przy okazji zjedzenia przystawek formacji tej udałosię w większym stopniu zjednoczyć wrogów swych koalicjantów, niż ichzwolenników. Potencjalnych wyborców SLD odstręczyło chyba wspomnieniementorstwa UW, potencjalnych wyborców PD – postkomunistyczna przeszłośćSojuszu. Jest faktem, że w 2005 roku partie tworzące LiD zdobyły łącznienajwięcej głosów w 3 okręgach sejmowych – w Koszalinie, Sosonowcu i Łodzi. W2007 roku najmniejszy dystans do zwycięzcy wynosił już 17% (Konin). Największydystans wzrósł z 28% (Rzeszów i Nowy Sącz) do 46% (Poznań).

Czypomysł „porozumienia ponad podziałami” byłby bardziej obiecujący, gdyby zostałzrealizowany wcześniej, można co najwyżej spekulować. Dziś można zrozumieć działaczy Sojuszu, którzy są rozgoryczeni rezultatami tej inicjatywy i ciągłymi wątpliwościami ze strony PD. Czy jednak ta skądinąd racjonalna decyzja nie przyniesie takich efektów, jak w przypadku rozpadu LiS?
W każdym razie, patrząc w jakmało elegancki sposób Wojciech Olejniczak zerwał związek z liderami PD, przypominasię porzekadło – Gdy Pan Bóg chce kogoś ukarać, to mu spełnia marzenia.

Symulacje prawyborów europejskich

Zgodnie z zapowiedzią chciałbym przedstawić symulację, w jaki sposób mógłby wyglądać podział mandatów w PE, gdyby były poprzedzone prawyborami. Symulacja oparta jest na dalece wątpliwym, choć jedynym poważnym założeniu, że wyborcy zagłosują tak samo jak wyborach sejmowych 2007 – zarówno w prawyborach, jak i w prawyborach. Stąd nie jest to prognoza, lecz jedynie zobrazowanie tego, jak mógłby działać taki mechanizm
Po różnych próbach okazało się, że jednak najbardziej zrównoważone wyniki daje rozdzielanie mandatów na liście na podstawie procentu głosów, uzyskanych przez partię w poszczególnych okręgach.
Niestety nie wszystkie okręgi dostaną mandat – szczególnie kłopotliwa jest sytuacja z trzema okręgami w centralnej Polsce – częstochowskim, konińskim i kaliskim. Ich specyfiką jest to, że dość dobre wyniki, choć nie najwyższe, mają tam i LiD, i PSL, natomiast przewaga PO nad PiS jest stosunkowo nieduża. W przypadku PO są to pierwsze okręgi „pod kreską”. Część okręgów dostaje po dwa mandaty – albo obydwie duże partie mają dobry wynik, kosztem bardzo słabego wyniki LiD i PSL, albo jedna z tych mniejszych partii ma tam jeden ze swoich najlepszych wyników.
Szczegóły:

          PO     PiS          LiD         PSL      razem
Legnica 1 0 1 0 2
Wałbrzych 1 0 0 0 1
Wrocław 1 0 0 0 1
Bydgoszcz 1 0 1 0 2
Toruń 0 0 1 0 1
Lublin 0 1 0 0 1
Chełm 0 1 0 1 2
Zielona Góra 1 0 1 0 2
Łódź 1 0 1 0 2
Piotrków Trybunalski 0 1 0 0 1
Sieradz 0 1 0 0 1
Chrzanów 0 1 0 0 1
Kraków 1 0 0 0 1
Nowy Sącz 0 1 0 0 1
Tarnów 0 1 0 0 1
Płock 0 1 0 1 2
Radom 0 1 0 1 2
Siedlce 0 1 0 1 2
Warszawa I 1 0 0 0 1
Warszawa II 1 1 0 0 2
Opole 1 0 0 0 1
Krosno 0 1 0 0 1
Rzeszów 0 1 0 0 1
Białystok 0 1 0 0 1
Gdańsk 1 0 0 0 1
Gdynia 1 0 0 0 1
Bielsko-Biała 1 1 0 0 2
Częstochowa 0 0 0 0 0
Gliwice 1 0 0 0 1
Rybnik 1 1 0 0 2
Katowice 1 0 0 0 1
Sosnowiec 1 0 1 0 2
Kielce 0 1 0 0 1
Elbląg 1 0 0 0 1
Olsztyn 1 0 0 0 1
Kalisz 0 0 0 0 0
Konin 0 0 0 0 0
Piła 1 0 1 0 2
Poznań 1 0 0 0 1
Koszalin 1 0 0 0 1
Szczecin 1 0 0 0 1