O większy udział kobiet we frustracji

Inicjatorkom wprowadzenia parytetu na listach wyborczych udało się zebrać wymaganą liczbę podpisów. Jestem przekonany, że odniosą one sukces polegający na przegłosowaniu przez Sejm takich zmian.  Dlaczego – o tym za chwilę. Jeśli zaś idzie o znaczący wzrost udziału kobiet to jestem się skłonny założyć, że uda im się osiągnąć to tylko w jednej dziedzinie – liczby kobiet, które PRZEGRAJĄ wybory i NIE DOSTANĄ MANDATU.
Pisałem już o tym na blogu i w tygodniku, tym niemniej w skrócie przypomnę argumenty:
1. Nasza ordynacja zakłada, że kandydatów wystawia się w dramatycznym nadmiarze – cztery partie, które w ostatnich wyborach dostały się do sejmu, wystawiły łącznie 8 razy tyle kandydatów, ile jest mandatów.
2. W efekcie mandatu NIE ZDOBYŁO 87,5% KANDYDATÓW. 
3. W żadnym okręgu i na żadnej liście mandatu nie zdobyło więcej niż 35% kandydatów.
4. Dobór tych szczęśliwych (poza przypadkiem zajmowania pierwszego miejsca na liście partii zdobywającej co najmniej dwa mandaty w okręgu) zależy od skomplikowanego układu okoliczności.
5. Warunkiem koniecznym, lecz nie wystarczającym, dostania się do Sejmu, jest jakiś wyróżnik (sama płeć też nim jest, lecz dotyczy to tylko pierwszej od góry kobiety na liście) – najczęściej zajmowanie wcześniej jakiejś pozycji publicznej, od wójta po dyrektora szkoły czy znanego lekarza.
6. Partie coraz lepiej radzą sobie z kontrolowaniem tego układu – w efekcie w coraz większym stopniu panują nad tym, kto konkretnie z listy dostanie mandat – służy temu: zagęszczanie lub rozgęszczanie kandydatów w poszczególnych powiatach czy miastach, obecność w centralnie finansowanej reklamie, kontrola dostępu do mediów, ustalanie limitów wydatków i wreszcie strategie liderów, wspierających w trakcie kampanii członków swoich orszaków lub też zwalczających ich najgroźniejszych konkurentów.
W takich okolicznościach zwiększenie na liście liczby kobiet, których nikt z obecnych liderów nie będzie wspierał, którym nikt nie da pieniędzy na kampanię (itd.), nie będzie mieć wpływu na ostateczny skład Sejmu.
Dlatego obecni posłowie mogą spać spokojnie. Po chwili namysłu nie powinna im zadrżeć ręka przy głosowaniu za takim projektem. Wydaje się, że wręcz powitają go z radością. Dostaną dzięki niemu jeszcze jedno narzędzie do pozbywania się potencjalnych konkurentów na własnej liście. Na listach będzie teraz o jedną trzecią mniej miejsc dla potencjalnych konkurentów płci męskiej z poważnym dorobkiem. Ponieważ zaś, co same inicjatorki przyznają, kobiety mają ciężej i o taki dorobek im trudno, w sumie konkurencja wewnętrzna dla obecnych posłów osłabnie. Dlaczego zatem mieliby być przeciwko?
Co do frustracji – nawet jeśli liczba posłanek zwiększy się o połowę (w co nie wierzę, ale załóżmy) – z 20% do 30% składu Sejmu – to oznacza, że będzie ich 138, wobec 1840 kandydatek, które PO, PiS, SLD i PSL będą musiały wystawić na listach zgodnie z projektem. Jak łatwo wyliczyć, 92,5% kobiet, które trafią na listy, dozna osobistej porażki. Wśród mężczyzn będzie to „tylko” 82,5%. Jeśli zaś wszystko zostanie po staremu (a tak podpowiada przykład Belgii), wielkości te będą wynosić odpowiednio 95% przegranych wśród kobiet i 80% wśród mężczyzn.
Czy inicjatorkom tej ustawy naprawdę chodzi o taki kobiecy „sukces”?

22 komentarze do “O większy udział kobiet we frustracji

  1. ~basia

    Kobiety są lepiej wykształcone, znają języki obce SĄ PRACOWITE w przeciwieństwie do wielu męskich leni. LEPIEJ SIĘ NIMI ZARZĄDZA – co powinno pomagać wodzom partyjnym. Nie rozumiem waszego strachu faceci!!!

    Odpowiedz
    1. ~basia

      A co by było gdyby w sejmie znalazło się 50% pracowitych mróweczek? Jak się będzie szybko robota toczyła, jak dokładnie będzie wszystko przygotowane, jak mało ględzenia będzie…Ech pomarzyć!

      Odpowiedz
    2. ~Poeta

      My chłopy polskie uważamy że mamy jedną kobitkę „Matkę Boską Częstochowską”i to nam wystarczy a nie żeby baba inna wciskała się do polityki a gary to kto będzie zmywał i bachorami się zajmował.

      Odpowiedz
    3. ~Poeta

      My chłopy polskie uważamy że mamy jedną kobitkę „Matkę Boską Częstochowską”i to nam wystarczy a nie żeby baba inna wciskała się do polityki a gary to kto będzie zmywał i bachorami się zajmował.

      Odpowiedz
  2. ~Zygzak

    Od czegos trzeba zaczac. A co pan Flis proponuje w zamian ?A najbardziej mnie rozsmieszylo zdanie o „mezczyznach z powaznymi costam”.Patrzac na polska sene polityczna to jest ona raczej niepowazna.Wpuscmy kobiety, niech tez troche pograsuja.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *