Krążące po kuluarach pomysły na zmianę ordynacji, prezentowane są zwykle jako śmiertelne pułapki, zastawiane przez inicjatorów na konkurencję. Media z lubością cytują takie spekulacje (nawet dochodząc do cytowania Rzepy przez GW). Zwykle nikt nie ma dość sił i uwagi, by możliwe efekty zmian sprawdzić. Podobnie było przed paroma miesiącami, gdy straszono SLD wypadnięciem z PE, jeśli nie wejdzie w sojusz z Palikotem. Kuluarowym kombinatorom dziennikarze wierzą na słowo. Naprawdę nie warto. Lepiej sprawdzać to, czym straszą.
Zatem – do roboty. Jak mógłby wyglądać podział Polski na 6 okręgów? Są tu de facto dwie tylko możliwości. Bardzo silnym ograniczeniem są trzy założenia:
– nie dzielimy województw celem połączenia poszczególnych ich części z innymi województwami,
– po okręgu porusza się bez pokusy przejeżdżania przez sąsiedni,
– każdy liczyć minimum 5 mandatów (poniżej tego poziomu tzw. proporcjonalność jest już nie tyle umowna, co staje się szyderstwem).
Jedna z dwóch możliwych opcji wydaje się bardziej racjonalna – wygląda na mapie tak:
Liczba mandatów w okręgach jest taka:
1. Zachodni (wielkopolskie, lubuskie, zachodniopomorskie) – 8
2. Północny (pomorskie, kujawsko-pomorskie, warmińsko-mazurskie) – 8
3. Wschodni (mazowieckie, podlaskie, lubelskie) – 12
4. Śląski – 11
5. Środkowy (łódzkie i świętokrzyskie) – 5
6. Południowy (małopolskie i podkarpackie) – 7
Drugim wariantem jest przesunięcie po jednym województwie w trzech okręgach wschodniej połowy kraju – tak, by małopolskie było ze świętokrzyskim, podkarpackie z lubelskim, zaś mazowieckie i podlaskie z łódzkim. Dla mnie mniej zgrabne (jeden okręg od Wiżajn do Wieruszowa jest chyba bardziej kuriozalny od takiego od Wiżajn do Hrubieszowa, Łódź chyba też nie chciałaby być w jednym okręgu z Warszawą), lecz też dopuszczalne.
Drugi wariant nie zmienia jednak nic, jeśli chodzi o wyniki kluczowej tu symulacji. Jak wyglądałby podział mandatów w takich okręgach, gdyby przeliczyć wyniki sejmowej 2011? Jak już wyliczałem, w obecnej ordynacji mandaty dzieliłyby się tak: PO – 22, PiS – 16, RPl – 5, PSL i SLD po 4. Po rozważanej zmianie wyglądałoby to tak (PO pomarańczowy, PiS niebieski, RPl różowy, reszta oczywista):
W sumie, PO i PiS zyskują po 2 mandaty, dwie partie lewicy tracą po jednym, zaś ludowcy tracą 2. Generalny efekt jest taki:
1) Międzyregionalne podchody wcale się nie kończą, tylko się komplikują. Wrocław i Katowice czy Poznań i Szczecin skazane są na jakieś idiotyczne, prestiżowe pojedynki o jedynki.
2) PO i PiS zyskują coś, co dla nich nie stanowi istotnej różnicy.
3) Małe partie wcale nie znikają, lecz za to mają poczucie krzywdy.
4) Ludowcy tracą połowę reprezentacji – żyć dalej żyją, są za to wyjątkowo rozgoryczeni.
Zdobycie dwóch a nie czterech mandatów to realna zmiana siły na forum PE nie jest, natomiast powód do awanturowania się na krajowy użytek – wyśmienity. Gdyby tu doszukiwać się jakiejś pułapki, to jest ona zastawiona na PO, rękami jej własnych polityków.
Coś jest takiego w zmianach wyborczych reguł, że kolejne partie rządzące napalają się na nie jak szczerbaty na suchary. Uciechy potem z tego mało, natomiast ubytki we własnym wizerunku nieomal pewne. Kochani, nie czas już porzucić takie geszefciarskie motywacje i zastanowić się na poważnie, jak sensownie wybierać reprezentację? To nie kwestia sumienia, lecz tylko zwykłej kalkulacji strat i zysków.