Wrócił temat ordynacji europejskiej – na razie na łamy prasy (Rzepa i GW). Nieco ponad 4 lata temu próbowałem rzecz wyjaśnić w tekście we Wprost. Pozwolę sobie przytoczyć tu ówczesne kluczowe tezy, bo wiele z nich nie straciło ni grama aktualności:
Poseł może występować w dwóch rolach – „franciszkańskiej” i „dominikańskiej”. Franciszkanie – zakon kontemplacyjny – przypominają Bogu o ludziach. Dominikanie – zakon kaznodziejski – przypominają ludziom o Bogu. Europoseł może uznawać za swój priorytet zabieganie o sprawy Polski w strasburskich komisjach i kuluarach. Może jednak uznać za ważniejsze przybliżanie europejskich problemów swoim wyborcom. Wtedy więcej czasu musi poświęcić na organizowanie w kraju spotkań, debat czy udział w telewizyjnych programach. Jak wykazały badania aktywności polskich europosłów, dziś są pomiędzy nimi zarówno „dominikanie”, jak i „franciszkanie”. Są też tacy, którzy próbują te role pożenić. Nie brakuje jednak posłów, którzy nie odgrywają żadnej z nich – w eurokorytarze można wsiąknąć, nie zostawiając po sobie żadnego istotnego śladu, poza rozliczeniami podróży służbowych.
Z punktu widzenia interesów wyborcy dobrze byłoby zachować wyrównane proporcje pomiędzy oboma rodzajami posłów. Partie powinny być płaszczyzną współdziałania „franciszkanów” i „dominikanów”, którzy wspierają się wzajemnie ku obopólnej korzyści. (…)
Dla dzisiejszych, wodzowskich partii proporcje pomiędzy poszczególnymi rodzajami aktywności nie są już jednak tak oczywiste. Poseł, który swą pozycję zawdzięcza częstym samodzielnym kontaktom z wyborcami, nie zaś wsłuchiwaniu się w dyrektywy centrali, jest mniej sterowny. Może się skupiać wyłącznie na lobbowaniu w interesie swojego regionu, a nie całego kraju. Może wreszcie swoją popularność „sprzedać” innej partii, zmieniając barwy klubowe.
Główny problem z jedną listą jest taki: jeśli zostanie zamknięta, to po jej ogłoszeniu – jak to ujął podobno jeden z hiszpańskich europosłów, gdzie taka lista obowiązuje – można już jechać na wakacje. Jeśli zostanie otwartą, będzie jeszcze gorzej niż jest teraz – walka wewnątrz partii będzie rozpaczliwa a jej efekty całkowicie nieprzewidywalne. Rozwiązania łatwego tu nie ma – rzecz wyjaśniałem zainteresowanym posłom w trakcie prac nad Kodeksem Wyborczym nie raz i nie dwa. Obecne rozwiązanie jest naprawdę bardzo głupie. Dlaczego – można sobie szerzej poczytać w moim artykule w tej książce. Są jednak rozwiązanie jeszcze głupsze. Jedna lista im przewodzi. Choć i w jej wypadku można byłoby coś pokombinować.
Pisałem o tym przed 4 laty na blogu, w charakterze intelektualnej zabawy. Pozwolę sobie to przypomnieć, bo dziś brzmi to dalej abstrakcyjnie, lecz już tak trochę mniej. Z kilkoma uzupełnieniami wygląda to tak:
Wybory odbywają się tak, jak to sobie wymarzyli partyjni liderzy – jest jeden okręg wyborczy i jedna sztywna lista. Tyle tylko, że dwa tygodnie wcześniej odbywają się oficjalne prawybory, organizowane przez PKW. Prawybory odbywają się w tych samych komisjach, co zwykle, na podstawie normalnych list wyborców.
Prawybory odbywają się w 41 okręgach, odpowiadających okręgom wyborczym w wyborach do Sejmu (takie okręgi są podstawowymi jednostkami życia politycznego kraju). W każdym okręgu, każda partia musi zgłosić minimum 2 kandydatów na kandydata. Każdy wyborca ma jeden głos (zupełnie jak dziś) i może wskazać nim jedną osobę z jednej wybranej partii. W każdej partii na jej ostateczne listy trafia jeden z takich kandydatów.
Na podstawie procentu głosów zdobytych przez partię w prawyborach w danym okręgu, ustala się kolejność na liście każdej z partii w wyborach ostatecznych. Jednak nie dokładnie – ponieważ mandatów jest 51, centrala partyjna może do listy dołożyć swoich 10 kandydatów. Mogą to być jacyś cenni, choć mniej znani eksperci, mogą też być to „twarze” ogólnopolskiej kampanii, których czas jest zbyt wartościowy, by zmuszać ich do walki w jakimś pojedynczym okręgu. Kandydaci centrali mogą zostać ustawieni na dowolnych miejscach – na początku, na końcu lub w środku listy. Jednak pozostałe 41 miejsc jest twardo określonych przez wynik głosowania w prawyborach.
Co daje taki mechanizm?
1) Partie dostają 82 kandydatów, z których każdy prowadzi okręgową kampanię wyborczą na własny rachunek, plus 10 kandydatów „ogólnopolskich” do kampanii w centralnych mediach. Liczba kandydatów, którzy mają realne szanse na mandat jest znacznie większa, niż w jakimkolwiek innym rozwiązaniu. Jednocześnie zmniejsza się liczba kandydatów, którzy w ogóle nie muszą się zajmować prowadzeniem kampanii wyborczej.
2) Walka wewnątrz partii jest ściśle uregulowana i nie polega na znalezieniu sobie swojej niszy, bądź liczeniu na to, że pierwsze miejsce na liście rozwiąże problem. Każdy z dwójki kandydatów w prawyborach ma interes w dotarciu do całego okręgu, nie zaś wyłącznie do upatrzonej części.
3) Obydwaj kandydaci partii w okręgu są zainteresowani wzrostem frekwencji w prawyborach – zniechęcanie wyborców konkurenta jest docelowo stratą zwycięzcy – obniża jego miejsce na końcowej liście.
4) Aktywni obywatele mają szansę włączyć się w życie wewnętrzne partii na innej zasadzie, niż dotychczasowy „turniej miast”.
Dwa tygodnie odstępu powinny pozwolić na utrzymanie zainteresowania mediów i wyborców. Te dwa tygodnie byłyby czasem na czystą międzypartyjną rywalizację, prowadzoną przez kandydatów, którzy stali się dla wyborców mniej anonimowi. System brutalnie, ale szczerze, zmuszałby szefów partii do pokazania ich rzeczywistej centralizacji. Czy 10 „miejsc eksperckich” umieści się na początku listy, na końcu, czy na przemian z „prawyborczymi”, byłoby sygnałem bardzo czytelnym.
Dla oswojenia puntu wyjścia – symulacja na podstawie wyborów sejmowych 2011. Pokazuje w których okręgach kandydaci poszczególnych partii mieliby najmocniejszy punkt wyjścia. Przy tamtych wynikach PO ma generalnie 22 mandaty, PiS – 16, RPl -5 a PSL i SLD po 4. Dla każdej partii osobne posortowanie po jej wynikach w okręgach.
Ordynację w eurowyborach uważam za najgłupszą, lecz nie najbardziej szkodliwą z tego, co jest w Polsce stosowane. Jeśli miałbym się angażować w jej zmianę, to głównie w ramach eksperymentu pod tytułem – „jak przebiega zmiana ordynacji” . Nabieranie doświadczeń i propagowanie racjonalnego podejścia do problemu może tu być największym zyskiem. Jak rzecz się będzie rozwijać, to może przedstawię tu jeszcze inne alternatywy.
Shiver me tbimers, them’s some great information.