Wzrost, czyli spadek

Czy na skutek wprowadzenia parytetów przeciętna pozycja kobiet na listach wzrosła? Bynajmniej. „Kobiety chcą więcej!” – woła GW. Na razie – bez fałszywej skromności – potwierdza się to, co twierdziłem przed prawie dwoma laty (tu) – wprowadzenie parytetu zwiększy udział kobiet we frustracji wyborczych „naganiaczy”.
Widać to na już zarejestrowanych listach głównych partii. Na wykresie pokazano, jak zmieniła się przeciętna pozycja kobiet na listach w porównaniu z 2007 rokiem. Pozycję obliczyłem z uwzględnieniem faktu, że różnica pomiędzy pierwszym a drugim miejscem jest bez porównania większa, niż pomiędzy dwudziestym pierwszym a dwudziestym drugim. Dlatego też najpierw każdemu kandydatowi i każdej kandydatce przypisano wagę zajmowanej pozycji, równą odwrotności numeru na liście (jedynka ma wagę 1, dwója – 0,5, trójka  – 0,33 a dwudziestka – 0,05). Przeciętna waga dla wszystkich kandydatów wyliczona tą metodą wynosi 0,16, co odpowiada szóstemu miejscu (normalnie przeciętne miejsce to 11). Wykres pokazuje zatem, jak zmieniła się tak obliczona przeciętna pozycja mężczyzn i kobiet.

 
W 2007 roku, wbrew wszelkim stereotypom, pozycja kobiet i mężczyzn – mierzona nie procentem na listach, lecz wysokością zajmowanego przeciętnie miejsca – była nieomal identyczna. Na listach PO i PiS kobiety były przeciętnie wręcz wyżej, nawet jeśli minimalnie. Wyjątkiem był tu PSL, na którego listach kobiety były przeciętnie o jedno miejsce dalej, niż mężczyźni.
W 2011 sytuacja uległa istotnej zmianie – przeciętne miejsca kobiet i mężczyzn się rozjechały. Przeciętna pozycja kobiet spadła – od 0,7 w PO do 2,2 w przypadku PiS. Natomiast przeciętna pozycja mężczyzn wzrosła w wszystkich partiach – od 0,4 do 1 miejsca. Było równo, ale już nie jest. Wcale nie na korzyść kobiet.
Jak wygląda jednak sytuacja na tych miejscach, o które politycy naprawdę walczą – na miejscach mandatowych (w ten sposób określam miejsca od góry w liczbie równej mandatom otrzymanym przez daną partię w danym okręgu)? Dla 2011 przyjąłem na razie te miejsca, które były dla danej partii mandatowymi w 2007. Wygląda to tak:
 
Dwukrotny wzrost udziału kobiet wśród kandydatów przełożył się na znacznie mniejszy wzrost ich udziału wśród kandydatów z miejsc mandatowych. Największy był w PO (z 24 na 38%, czyli z 50 na 79 kandydatek), natomiast w PiS tylko symboliczny (trzy dodatkowe kandydatki na miejscach mandatowych). Naprawdę „spektakularne” zmiany można zaobserwować w mniejszych partiach – w SLD w miejsce 8 mamy teraz 12 kandydatek z mandatowych miejsc, zaś w PSL – skok z dwóch (jedna w 2007 przegrała z kolegą z drugiego miejsca) na pięć.
Za to niepodważalne, największe wzrosty udziału kobiet nastąpiły na miejscach niemandatowych. W SLD procent kobiet wśród „naganiaczy” sięgnął prawie połowy. W każdej partii jest znacząco wyższy, niż wzrost na miejscach mandatowych. Cztery partie ściągnęły na miejsca niemandatowe 800(!) „naganiaczek” celem wypełnienia ustawowych i medialnych oczekiwań. Czy to naprawdę niezbędny koszt wpuszczenia dodatkowych 40 pań na miejsca mandatowe? Miejsca mandatowe, które niczego wszak nie gwarantują – co piąty kandydat z takiego miejsca i tak był dotąd pokonywany przez kogoś z dalszego miejsca. Jeśli tak ma wyglądać wspieranie zaangażowania kobiet, to jako ojciec trzech córek powinienem być zaniepokojony.
Cała sprawa ma tu jeszcze kluczowy smaczek. To pytanie,  czy wyborcy tylko czekają by móc głosować na kobiety, blokowane dotąd przez wstrętnych samców w dostępie do list, czy też wręcz przeciwnie – traktują głos oddany na kobiety jako potencjalnie stracony. Za pierwszą odpowiedzią przemawiałby sondaż GW, drugą sugerują badaczki z ISP w dzisiejszej Rzepie. Takie tezy stawiać łatwiej niż sięgnąć do danych. Te zaś – jeśli chodzi o ostatnie wybory – wyglądają dość jednoznacznie. Na wykresie przedstawiono jaki był procentowy udział kobiet wśród kandydatów, jaki procent głosów one zdobyły i jaki w efekcie przypadł im procent mandatów. Dla każdej partii oddzielnie.
 
Znów wyjątkiem jest PSL. W pozostałych partiach procenty kobiet we wszystkich trzech kategoriach są nieomal identyczne. Nic nie wskazuje na to, by standardowy polski wyborca uznawał płeć za jakiś istotny czynnik – ani by go zachęcała, ani odstręczała. Zgodność sytuacji w trzech głównych partiach jest porażająca. Nie zawsze tak oczywiście było, co jednak nie znaczy, że jest tu jakiś historyczny trend i wystarczy zaczekać, aż nastąpi jakieś nieuchronne „ucywilizowanie”. Identyczne wykresy przed 10 laty wyglądały tak:
 
SLD-UP spełniało wtedy dzisiejszy ustawowy wymóg, lecz skończyło się na jednej czwartej kobiet w jej poselskich ławach. PSL miał procent kobiet na listach wyższy niż PO, lecz żadna z nich nie zdobyła mandatu. Łącznie dla trzech większych partii i tak się wszystko uśredniało. Jak pokazywałem w zeszłym roku (tu) – znacznie ważniejszym czynnikiem niż liczba kobiet na liście jest liczba mandatów otrzymywanych przez dane ugrupowanie w pojedynczym okręgu. Im większa nagroda – tym większy w niej udział kobiet. 
Jak to będzie wyglądać tym razem – ile dodatkowych mandatów przyniesie kobietom zmiana – na pewno opiszę już za jakieś trzy tygodnie. Na razie można tylko pogratulować inicjatorkom ustawy parytetowej dobrego samopoczucia. Choć zgodnie z przewidywaniami frustracja wśród kandydatek nieuchronnie wzrośnie, to przecież jakieś wytłumaczenie sobie znajdą – w to akurat nie wątpię. Będą chciały więcej.

43 komentarze do “Wzrost, czyli spadek

  1. ~wirtuozPPPSamoobrony

    Kobiety to nie parytety, tylko normalna czesc spoleczenstwa: przy zrownaniu zamoznosci do zachodniego znikna „przykrywki ” i gwizdki o parytetch i zacznie sie w koncu uczciwa mowa o obywatelach panstawa Polskiego.

    Odpowiedz
  2. ~Anna Ochab-Marcinek

    Podzielam Pana sceptycyzm co do skuteczności do ustaw parytetowych/kwotowych. Na razie.Bo uczciwie zauważam, że rys. 3 przemawia raczej PRZECIWKO naszej tezie, że ustawa kwotowa nie będzie skuteczna. Otóż jeśli procenty „kandydaci – głosy – mandaty” są takie same, to oznacza, że ludzie rzeczywiście głosują mniej więcej proporcjonalnie do tego, co znajdą na liście. Dokładnie tak, jak twierdzą pomysłodawczynie/pomysłodawcy ustawy kwotowej. Gdy w 2007 roku na liście kobiet było ok. 20%, to i 20% kobiet zostało posłami. Skoro teraz będzie 40% kobiet na listach, to zgodnie z rys. 3. należy się spodziewać, że 40% kobiet zostanie posłami. Czyli może się okazać, że feministki promujące ustawę kwotową mają rację, a my będziemy musieli wejść pod stół i odszczekać.Nawet jeśli ta metoda wprowadzania kobiet do parlamentu okaże się skuteczna, będzie budziła mój niesmak co do zasady. Bo dla mnie oznacza ona traktowanie kobiet jak niepełnosprawnych. Ale to dla mnie. Być może pragmatyzm ważniejszy jest od zasad, jestem w stanie to zrozumieć. Jednak boję się, że na dłuższą metę przyzwyczajanie kobiet do pozycji upośledzonych, którym należy się specjalna pomoc, zemści się na nich samych. Nie od razu, ale po pewnym czasie. Ja po prostu nie wierzę w odgórne urawniłowki, to już w historii było. Ale może się mylę i patrzeć należy na dzień dzisiejszy. Jestem bardzo ciekawa, co z tego wszystkiego wyniknie.

    Odpowiedz
    1. ~Jarosław Flis

      Teoretycznie może się zdarzyć tak, jak Pani opisuje, jest to jednak w mej opinii mało prawdopodobne. Te proste kreski w 2007 roku to raczej zależność pozorna. Jeśli już, to spodziewam się krzywej takiej jak w SLD w 2001. Ta było przecież w zeszłym roku w sejmikach. Choć do odszczekania jestem gotowy ;).

      Odpowiedz
      1. ~Anna Ochab-Marcinek

        To szkoda, że nie podał Pan danych dotyczących sejmików. Może mógłby Pan wkleić link do nich w komentarzu, bo nie znam tych danych?

        Odpowiedz
  3. ~elwer44

    Panie Flis,jedziesz Pan językiem PRL:Miejsca mandatowe i „niemandatowe”!?Dr politologi klepie bzdety.Na listach wyborczych wszystkie miejsca są tzw mandatowe.Posłami zostają nawet kandydaci z ostatnich,18 miejsc na listacj partyjnych!!

    Odpowiedz
    1. ~Jarosław Flis

      Owszem, zdarza się, lecz w jednym przypadku na 40. Natomiast na miejscach mandatowych w 4 przypadkach na 5. To Pańskim zdaniem nie jest znacząca różnica? Dokładne wyliczenia są w jednej z wcześniejszych notek.

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *