W jaki sposób różne polityczne alianse – tak liczne w te wakacje – mogą się przełożyć na wyniki sejmikowe? Przeliczyć to nie jest łatwo, niemniej próbować można. Za punkt wyjścia przyjąłem wyniki wyborów do PE, lecz przecież wiadomo, że tu akurat rozbieżność zachowań społecznych jest największa. Dlatego wymagało to szczególnego przeliczenia. Podstawą równania była sytuacja sprzed 4 lat. Wtedy także przed wakacjami odbyła się realna próba sił pomiędzy partiami – wybory prezydenckie. Przyjąłem, że jesienne wybory sejmikowe 2014 będą się miały do europejskich tak jak się miały takie wybory 2010 do I tury tych prezydenckich. Przeliczenia zrobiłem dla każdego z powiatów oddzielnie, uwzględniając fakt, że jak to wtedy pisałem, Jarosław Kaczyński był wspólnym kandydatem elektoratu PiS i PSL.
Przy wyborach europejskich połączyłem siły opozycji z prawa i lewa. Wziąłem pod uwagę większe rozproszenie głosów i partie regionalne z poprzednich wyborów (MN, RAŚ itp.). Z tych ostatnich odliczyłem listę Dutkiewicza, której wyborców w 3/4 dodałem do PO. Założenia oczywiście dyskusyjne, lecz do poważnych wniosków prowadzące.
Generalnie po takim przeliczeniu PiS może liczyć na 32% głosów a PO na 25%. W zasadzie zamieniają się miejscami w porównaniu z 2010. Na trzecim miejscu jest PSL z 16%, na czwartym lewica z 14%. Nowa Prawica ma 6%. Takie wartości wynikają z faktu, że na wybory sejmikowe istotnie rzadziej chadza elektorat miejski, negatywny, orientujący się na to, czym żyją ogólnopolskie media wszelkiej maści. Dlatego nawet zjednoczenie z Solidarną Polską Razem nie musi oznaczać miażdżącego zwycięstwa PiS akurat w tych wyborach. PO miała w wyborach ogólnokrajowych 2010 i 2011 po około 40%, zaś w rozdzielających je sejmikowych – o jedną czwartą mniej. Stąd jedna trzecia głosów na PiS byłaby zapewne zapowiedzią zdecydowanego zwycięstwa rok później. Najpierw jednak – w kolejnym „rozpoznaniu bojem” – tak by to wyglądało na medialnych mapach:
Tu i ówdzie takie symboliczne zwycięstwo jest w zasadzie śladowe i wynika z równomiernego rozkładu poparcia dla konkurencji – np. na Opolszczyźnie. Niemniej mapa robi wrażenie. Czy oznacza to przejęcie władzy w większości województw? Takie proste to nie jest. Dla każdego z 88 okręgów sejmikowych przeliczyłem to na mandaty i zestawiłem w tabeli. Tło i czcionka nazwy województwa pokazuje spodziewaną koalicję. Białe tło – samodzielne rządy.
Pomimo zdobycia przez PiS poparcia większego niż każda z pozostałych partii oddzielnie aż w 10 województwach, tylko w dwóch może on liczyć na samodzielną większość. W pozostałych trudno się spodziewać, by udało się mu stworzyć koalicję. PSL, nawet gdyby chciał, miałby większość wspólnie z PiS wcale nie zawsze. Koalicja jest jednak szczególnie mało prawdopodobna w tych województwach, gdzie ludowcy są więksi niż PO i SLD, natomiast mają wraz z nimi większość (lubelskie, mazowieckie, podlaskie i świętokrzyskie). W tych województwach ludowcy mogą mieć swojego marszałka z poparciem PO i SLD, natomiast trudno się spodziewać takiego prezentu od PiS.
Koalicja PO-PSL zachowuje większość jeszcze w trzech województwach – pomorskim, śląskim i zachodniopomorskim. Do tego na Opolszczyźnie po poszerzeniu o Mniejszość Niemiecką. W trzech kolejnych konieczne jest doproszenie SLD, jeśli chce się stworzyć „kordon sanitarny” – w łódzkim, śląskim i zachodniopomorskim.
Najciekawsza jest jednak sytuacja w dwóch województwach, w których po takim przeliczeniu PO zostaje wyprzedzona przez lewicę – w kujawsko-pomorskim i lubuskim. Jeśli nie dojdzie do PO-PiSu, marszałkami mogą zostać tu ludzie SLD – trudno znaleźć argument przeciw takiemu rozwiązaniu. Tym samym pojawia się jeszcze jeden kłopot PO – przestaje być dominującą partią władzy, zostaje tylko partią utrzymującą się przy władzy jako mniejszy koalicjant. To zaś stanowi bezdyskusyjny czynnik demoralizacji. Demoralizacji, która – sądząc zarówno z powszechnie znanych nagrań, jak i ze sposobu reagowania PO na ich ujawnienie – stać się może głównym polem bitwy w decydujących wyborach sejmowych 2015.
Nowa Prawica, pomimo przekroczenia 5% w skali kraju, może liczyć na dosłownie jeden mandat. W miejscu i tak bez znaczenia. Jak to wpłynie na nastroje jej zwolenników, tak rozbudzone przez europejski sukces, tego dziś przewidzieć nie można. Eksplozji entuzjazmu to jednak chyba nie będzie oznaczać. Natomiast SLD, choć z pomniejszonym poparciem względem 2010, nagle skokowo zyskuje na znaczeniu. Czy to pozwoli lewicy wyrwać się z korkociągu, w jaki wpadła przed 4 laty? Gdyby tak było, PO przybyłby jeszcze jeden problem.
Gdyby wybory skończyły się tak jak w tej symulacji, dla PiS oznaczałoby to dwie rzeczy. Po pierwsze, symboliczne zwycięstwo, które może dodać skrzydeł. Po drugie – dość tanią lekcję pokory. Kilka dni temu sam taką odrobiłem na górskim szlaku. Bo czym innym jest generalnie wiedzieć, że we mgle łatwo traci się orientację, zaś czym innym trafić po dłuższym uciążliwym marszu w dokładnie to samo miejsce. Polityczna matematyka bywa nieubłagana, zaś wybory sejmikowe jak mało które dają odczuć, jak ważna jest rola układu sił. Przy okazji, patrząc na międzypartyjne kontredanse, jak ważnym impulsem jest ordynacja.
Niezależnie od wyników wyborów, nie sądzę by odmieniło to wyraźnie sytuację obywateli. Na początek pozorne ruchy – a później klasyka – paniska na urzędach. Pozdrawiam. 🙂