To, kto wygra przyszłoroczne wybory sejmowe jest bez porównania ważniejsze niż to, kto w ostatnią niedzielę dostał o kilka tysięcy głosów więcej. To ostatnie ma znaczenie o tyle, że wybory europejskie można traktować jako walkę o pole position w zaczynającym się wyścigu o realną władzę. Z takiej perspektywy warto się im przyglądnąć uważniej.
Na początek porównanie z wcześniejszymi eurowyborami – uzupełnienie lutowej notki o fusologii europejskiej.
PO się skurczyło o prawie jedną trzecią, skurczyła się też lewica. Jednak PiS wcale o tyle samo nie urósł – skonsumował tylko jedną trzecią ich strat. Resztą podzielił się z Korwinem, Ziobrą i Gowinem. Dla dwóch ostatnich było to za mało by przeżyć, lecz ich łączny urobek był większy niż wzrost PiS. Tylko PSL został w dobrze już znanym rozmiarze.
Jak to się może przekładać na wybory sejmowe? Przeliczyłem te wyniki z uwzględnieniem różnic we frekwencji na poziomie powiatów. Ponieważ w eurowyborach różnice pomiędzy Polską powiatową i wojewódzką są większe, niż w sejmowych, takie przeliczenie daje PiS zwycięstwo w wyścigu (bez potrzeby wciągania w to Macierewicza). Kluczowe znaczenie ma jednak to, co się stanie z głosami na przegranych odpadlików (to śliczne słowo w języku naszych południowych sąsiadów oznacza renegata). Jest tu wiele scenariuszy, z których na wykresie pokazuję cztery. Jeśli BZ to podział mandatów bez zmian (TR,SP i PR startują raz jeszcze i dostają takie samo poparcie), to kolejne scenariusze są takie:
- PiS++, czyli Kaczyński przyciąga głosy na SP i PR, zaś TR startuje samodzielnie,
- PO++, czyli Tusk znów otwiera szerzej ramiona przygarniając wyborów TR i PR, zaś SP startuje samodzielnie dostając tyle samo,
- 3+, czyli Kaczyński, Tusk i Miller wykazują się podobnymi zdolnościami odzyskiwania utraconego terenu, zgarniając głosy odpowiednio SP, PR i TR,
- NP+PiS+, czyli Korwin rośnie o zwolenników PR, PiS o SP, zaś TR próbuje z wiadomym skutkiem.
Gdyby nic się nie zmieniło w preferencjach PiS wygrywa wybory, lecz do rządzenia potrzebuje koalicji z PSL i NP, ewentualnie 16 rozłamowców z PO i jedną z tych partii. Nie jest to wykluczone, lecz przecież znacznie bardziej prawdopodobna jest koalicja „litewska”, gdy osłabiona PO jest podtrzymywana na skrzydłach przez równie słabe SLD i umieszczone idealnie w centrum PSL.
Scenariusz „PiS++” nie daje szansy na taką koalicję „kordonu sanitarnego”, bo przecież trudno sobie wyobrazić, że przystąpi do niej Korwin. Najbardziej prawdopodobne jest przeproszenie się PiS i PSL, choć znów pojawia się opcja 16 rozłamowców z PO.
Nie jest jednak wykluczona powtórka z 2011 roku. PiS podgryzione przez SP i NP a lewica poniżej 10 proc, to kolejna kadencja z koalicją PO-PSL, choć z jeszcze mniejszą większością. Jednak wystarczającą.
Równe podzielenie się wyborcami przegranych sił przez 3 największe partie pozbawia Korwina połowy mandatów przy tym samym wyniku procentowym. Pozbawia też zwycięskie PiS nadziei na jakąkolwiek koalicję bez znaczącego rozłamu w PO. Wzmocniona lewica ma znacznie mocniejszą pozycję przetargową – PSL może stać się w koalicyjnych układankach paprotką.
Najbardziej konfundujący jest jednak scenariusz ostatni. Są tylko 3 możliwe warianty koalicji – albo Korwin wchodzi do rządu, albo PiS dogaduje się z SLD , albo jednak nowy PO-PiS. Każdy trudny do wyobrażenia. Oczywiście w rezerwie są zawsze rozłamy. 40-osobowy klub Korwina to musiałaby być menażeria niewiele ustępująca Palikociarni’11, z podobną chyba spójnością wewnętrzną.
Wybory europejskie powinny nauczyć pokory i tych, którzy wierzyli w swą zdolność budowy nowych ugrupowań i tych, którzy nie wykazali się umiejętnością zapobieżenia takim scenariuszom. Kartel „wielkiej czwórki” zaatakował nowy wirus, nawet jeśli obronił się przed odpadlikami. Tak czy owak, ich porażka rozpoczyna nową grę – jeśli któryś z liderów uważa, że spadek po nich wpadnie w ręce ot tak, bez wysiłku, może go czekać bolesny zawód. Droga znad Wisły na Budapeszt jest nieodmiennie kręta. Czy się tam szuka rewolucyjnej zmiany, czy trzeciej kadencji w roli premiera.
Wczoraj słyszałem i czytałem, że wszędzie zaczynają z sobą walczyć. Jeśli te bitwy będą na śmierć i życie to myślę, że Pan doktor będzie robił nowe układanki. Wyborcy te wojenki stosownie odczytają. Teraz pomógł argument siły. Za rok pewnie wygra siła argumentu. Bo gdyby pojawiło się coś nowego to nikt w to już nie uwierzy, no prawie nikt. Ma Pan rację, ten kto z tych wielkich i większych – przez Pana zwany kartelem – zagospodaruje więcej może być zwycięzcą. Dziś nic z tego nie jest oczywiste. Czym dzisiaj lub za rok może PO zaimponować, czym nowym PiS ? Nie sadzę by nagle SLD uzyskał wysoki wynik, bo PSL może mieć w granicach tego co ma. Reszta do tego czasu da takie przypały, że wyborcy zrozumieją. No i ta frekwencja. Tu jest pole. Najlepiej by to wszystko ułożyło się z korzyścią dla kraju, wtedy i Pan smutnym by nie był, że nie trafił. Ja gdy doczekam zrobię to samo co teraz. Pozdrawiam. 🙂
Ja tam jednak sądzę, że wyższa frekwencja albo zepchnie KNP poza brzeg progu wyborczego, albo poważnie uszczupli odsetek głosów. W wyborach do EP partii Korwin-Mikkego niska frekwencja wyraźnie sprzyjała, a jej zadeklarowani wyborcy w znacznej większości do urn poszli.
W mijającym głosowaniu Kongres uzyskał ok. 500 tysięcy głosów. W wyborach do sejmu — przy założeniu ok. 50% frekwencji — do samego progu będzie potrzebne już ok. 750 tysięcy głosów? Czy pierwszy sukces przyciągnie do lokali nowych fanów pana Janusza? Czy może przeciwnie i europejskie 7% okaże się tylko jednorazowym błyśnięciem? Czas pokaże.
Pana rozważania są pozbawione sensu. Puste manipulowanie liczbami. Nie rozumiem jakim celem się Pan kierował pisząc ten artykuł ? Podtrzymanie zdolności pisania ?