Układanie list w eurowyborach rozkręca się na dobre. Kandydaci kalkulują swoje szanse, zwierzając się ze swych obaw i nadziei dziennikarzom. Ci zaś biorą to najczęściej za dobrą monetę. Sądząc z telefonów, które odbieram, jedni i drudzy mają wielki kłopot z zorientowaniem się, jak to wszystko działa. Nic dziwnego. Jak już nieraz tu pisałem, mechanizm euroordynacji jest jednym z najdziwaczniejszych, z jakimi można się spotkać. Jest przy tym łudząco podobny do ordynacji sejmowej, którą większość ma już jako-tako oswojoną. Jest tu jednak kluczowa różnica – w eurowyborach nie rozdziela się mandatów pomiędzy partie w okręgach, tylko pomiędzy okręgi w partiach. Okręg nie jest żadną izolowaną wyspą – na to, ile się w nim zdobędzie mandatów, nie ma wpływu konfiguracja pozostałych partii – kto jest silny a kto słaby, czy wygraliśmy wyborczy wyścig, czy też nie. Ma na to jednak wpływ niezwykle skomplikowana wypadkowa wielkości pozostałych okręgów i poparcia, jakie w nich zdobywa własna partia. Całość da się jednak całkiem prosto przybliżyć. Wymaga to jednak właśnie zrozumienia, że rzecz działa inaczej, niż zwykle.
Dla wszystkich zainteresowanych zrobiłem narzędzie, pozwalające szacować szanse danego kandydata w wyborach. Oparłem je na jednym niezbędnym założeniu i dwóch empirycznych źródłach informacji. Założenie jest takie, że poparcie dla danej partii, jeśli rośnie lub maleje, to odbywa się to w takim samym tempie w całym kraju. Czyli jeśli rośnie o jedną dziesiątą – np. z 30% na 33% – to taka zmiana następuje i tam, gdzie partia ma 20% poparcia, i tam, gdzie ma 40%. W pierwszym miejscu rośnie jej do 22%, zaś w drugim do 44%. W efekcie, udziały poszczególnych okręgów w całości nie ulegają zmianie na skutek wzrostu lub spadku generalnego poparcia. W rzeczywistości tak to dokładnie nie jest. W każdej partii zmiany mają trochę inny charakter. Odchylenia nie są jednak duże, zaś co najważniejsze – i tak się nie dają specjalnie przewidzieć. Z braku innych niepodważalnych wzorów najlepiej jest zastosować najprostszy (obiecuję po wyborach sprawdzić to założenie).
Na takiej podstawie można dla każdej partii uszeregować okręgi pod względem kolejności, w jakiej będą otrzymywać mandaty, w zależności od generalnego poparcia. Jako bazę przyjąłem średnią z wyników eurowyborów 2009 i ostatnich wyborców sejmowych. Dla „Europy Plus Trudnopowiedziećczyj Ruch” podstawą był Wiadomoczyj Ruch z 2011 i niegdysiejsza Centrolewica z 2009, dla Polski Razem – PJN z 2011 i Prawica Rzeczpospolitej z 2009 (zawszeć to ten sam skrót). SP nie uwzględniłem, bo brakło podstaw o choćby minimalnej jednoznaczności. Można oczywiście przyjąć, że ma ten sam wzór, co PiS.
W tabeli można znaleźć kolejne mandaty dla sześciu partii – to znaczy okręg, któremu przypadłby każdy kolejny mandat gdyby poparcie dla partii w skali kraju taki mandat dawało, zaś poparcie w okręgach podążało za założeniem. Kolejne mandaty dla tego samego okręgu oznaczyłem cyfrą w nawiasie. W drugiej kolumnie jest poparcie w skali kraju, które mniej-więcej odpowiadałoby takiej liczbie mandatów. Dla żadnej partii z popisowej dwójki nie zakładam poparcia powyżej 50%, dla SLD powyżej 30%, zaś dla trzech małych partii – powyżej 20%. W sumie i tak jestem miły dla wszystkich – czyż nie? Oficjalne nazwy okręgów uzupełniłem o drugie miasto, jeśli okręg jest dwuczęściowy. Oficjalny okręg „Warszawa 2” to u mnie „Radom-Płock”.
Wniosków jest bezmiar. Jeśli ktoś obiecuje komuś drugie miejsce w Łodzi, to w przypadku dużych partii jest to niezła podpucha, bądź też skrajny optymizm (takim jest dziś nadzieja na poparcie powyżej 45%). W małych partiach to już tylko podpucha. Nawet pierwsze miejsce w Łodzi może przynieść mandat dopiero przy kilkunastoprocentowym poparciu w skali kraju, zaś i to nie u wszystkich. Największe okręgi mają mandat pewny od chwili przekroczenia progu, o ile nie są białą plamą na mapie poparcia (jak Warszawa dla PSL czy Poznań dla PiS). Dostaną też z reguły drugi mandat, zanim wszystkie okręgi dostaną pierwszy. Dlatego w PO drugi mandat w Warszawie jest pewniejszy od pierwszego na Mazowszu, zaś pierwszy na Podkarpaciu jest mniej pewny od trzeciego na Śląsku. W PiS drugi mandat w Krakowie-Kielcach wydaje się bliższy niż pierwszy w którymkolwiek z trzech pomorskich okręgów.
Mam nadzieję, że to wyliczenie utrudni liderom partyjnym prowadzenie takich rozgrywek, które najwyraźniej bardzo lubią – szukania frajerów, którzy z niewiedzy, naiwności czy zadufania zainwestują swój czas i pieniądze tylko po to, by jeden czy drugi namaszczony przez kierownictwo szczęściarz otrzymał mandat. Mandat zdobyty dzięki głosom wyborców regularnie robionych w konia. Przecież jedynka z listy SLD nie będzie w Rzeszowie przekonywać – „głosujcie na mnie, bo co prawda żadnych szans na mandat nie mam, ale za to dzięki waszym głosom moja partia może dostać mandat w Olsztynie!”. Nie będzie tak też mówić kandydat PO z Koszalina, umieszczony zapewne na czwartym miejscu (trzy pierwsze to pewnie ktoś ze Szczecina, Gorzowa i Zielonej Góry). Robię to w nadziei, że któregoś dnia dojrzeje potrzeba zmiany tego niewiarygodnie pokręconego systemu.
PS. Urzekła mnie informacja, powtórzona przez red. Renatę Grochal z GW za Tomaszem Lenzem z władz PO, że w każdej pierwszej trójce kandydatów do PE będzie jedna kobieta, zaś w piątce – dwie. Szanowna Pani Redaktor, chciałbym nieśmiało poinformować, że w ostatnich wyborach trzecie miejsce na liście PO było miejscem mandatowym w 3 (słownie trzech) przypadkach, z czego dwójka kandydatów została przeskoczona przez kandydatów z dalszego miejsca i nie zdobyła mandatu. Czwarte miejsce było mandatowym w dosłownie jednym przypadku a kandydat z niego też nie zdobył mandatu. Piąte miejsce nie było w żadnym przypadku mandatowe i nikt z PO nie zdobył mandatu startując z takiego miejsca. Taka zapowiedź to kpina – byłaby jawną, gdyby tylko nie przyjmować jej za dobrą monetę i sprawdzić realne znaczenie takiej łaskawości.
Ciekawie to wygląda. Ale gdy weźmiemy to co kiedyś Pan pisał, czyli frekwencję oraz możliwe zmiany w myśleniu wyborców to te partyjne rozgrywki mogą wziąć w łeb. Mogą być niespodzianki. Oby w dobrą stronę.
Szanowny Panie Doktorze,
kierowana przeze mnie Polska Agencja Rozwoju Regionalnego (PARR) również opracowała symulację lokacji mandatów do PE w regionach. Algorytm przez nas opracowany uwzględnia jednak zmienność poparcia dla partii w okręgach, a także zmienność frekwencji w każdym z okręgów.
Wyniki także różnią się w zależności od ogólnopolskiego poparcia dla partii i frekwencji wyborczej w kraju.
Skromny wycinek (synteza) naszej analizy jest dostępna pod linkiem: http://www.parr.com.pl/pub/symulacja_wybory_pe_2014.pdf
Zachęcam do zapoznania się i ewentualnych uwag 🙂
Z wyrazami szacunku,
Piotr Stec
dyrektor PARR
Szanowny Panie Dyrektorze,
Bardzo dziękuję za link. Przeczytałem i chętnie zapoznałbym się z pogłębionym obrazem. Przy najbliższej okazji pozwolę sobie opracowanie podlinkować w tekście i się do niego odnieść.
PO – 41, PiS – 33, SLD – 12, TR i PR po 5 i wychodzi wg tabelki 8 mandatów dla Warszawy? Albo nie skumałem jak to działa.
Tak się może zdarzyć – liczba mandatów w okręgu nie jest stała a wypadkowa może być zaskakująca. W 2004 roku okręgi Katowice i Kraków-Kielce miały po 8 mandatów, zaś niewiele brakowało, by okręg Bydgoszcz nie miał ani jednego. To też jest jedno z dziwactw tego systemu.