Merkel rządziłaby w Polsce sama

Co byłoby potrzebne niemieckim chadekom do spokojnych, samodzielnych rządów? Wystarczyłaby zamiana ich „mieszanego” systemu wyborczego na „proporcjonalny” stosowany w Polsce. W naszym systemie zdobyliby 20 dodatkowych mandatów jako nagrodę za rozmiar.

Pisałem nie raz i nie dwa, że nasza konstytucja – z jej wymogiem „proporcjonalności” wyborów sejmowych – została w praktyce potraktowana bez żadnej dosłowności. Duże ugrupowania dostają w niej możliwą do wyliczenia nagrodę. Stąd ugrupowanie, które tak jak koalicja CDU-CSU dostaje 41,5 proc. głosów, przy trzech konkurentach i ponad 15 procentach głosów zmarnowanych, mogłoby liczyć na bezpieczną większość. Na wykresie przeliczenie wyników wczorajszego głosowania na nasze 460 mandatów. Wewnątrz według systemu niemieckiego, zewnątrz – przybliżenie dla systemu d’Hondta w 41 okręgach.

W warunkach niemieckich te 20 dodatkowych mandatów też dałoby większość. Bo przesuwają one równowagę pomiędzy zwycięzcą wyborczego wyścigu a pozostałymi partiami akurat o tyle, by spokojnie rządzić, gdy się ma tak dużą przewagę. Tyle tylko, że z proporcjonalnością to nic wspólnego nie ma. Ja tam nie płaczę nad takim przesunięciem, wręcz przeciwnie. Zwycięzcę warto nagradzać. Skala nagrody jest u nas całkiem znośna, w odróżnieniu od tego, co się dzieje we Włoszech, gdzie partia zwycięska w wyścigu dostała nie 20 mandatów nagrody, lecz 20 proc. dodatkowych mandatów (czyli na nasze warunki 90 posłów). Nie mogę jednak nie wspomnieć, że jestem zagorzałym przeciwnikiem nieszczęsnych warunków tego rozwiązania, czyli wyborów w okręgach wielomandatowych, dodatkowo z głosem preferencyjnym.

Rzecz ma jeszcze jednak jeden smaczek. Liberałowie zrobili chadekom przedśmiertnego psikusa. Rzecz nie tylko w tym, że zabrakło im ćwierć procenta do przeżycia. Wszak gdyby weszli do Bundestagu, koalicja byłaby raczej pewna, zaś na pewno wygodniejsza dla Merkel od obecnej sytuacji. Co jednak ciekawsze, chadekom nawet po porażce koalicjanta, brakowało tylko nieco ponad pół procenta do samodzielnych rządów. To znaczy, że gdyby te 0,6 proc. głosów odebrali którejś z partii lewicowej opozycji, to mogliby liczyć na jednomandatową większość. Jednak trochę więcej głosów stracili na rzecz FDP i Alternatywy dla Niemiec. Wskazują na to wyniki w okręgach jednomandatowych. Jeśli policzyć takie „pierwsze głosy”, to CDU-CSU zdobyła ich więcej, niż trzy partie lewicy razem wzięte. Można to sprawdzić próbując podzielić mandaty w ten sposób, jak się to robi w Słowenii, czyli bez żadnego drugiego głosu, lecz na podstawie sumy głosów na kandydatów w okręgach. Wtedy też Merkel mogłaby sama rządzić. Pokazuje to wykres (wewnątrz rzeczywiste wyniki wyborów, zewnątrz „po słoweńsku”).

Piszę o tym dlatego, że niedzielne niemieckie wybory to bardzo dobry przykład, że system wyborczy to delikatna równowaga różnych czynników. Jeśli chce się coś tu zmienić, to trzeba je wszystkie brać pod uwagę. Zaś dla tych, którym na takie subtelne sprawy cierpliwości nie starcza, jeszcze jeden wykres. Niemiecki system to także wybory w 299 JOW. Jak wyglądałby ich wynik, gdyby ograniczyły się tylko do takich okręgów? Jaka byłaby przewaga partii z 40 proc. poparcia i trzema przeciwnikami? Wewnętrzny pierścień to podział pokazujący proporcje oddanych głosów, zewnętrzny – zestawienie tych, którzy byli „pierwsi na mecie”.

Idąc tytułową ścieżką, to w Wielkiej Brytanii Merkel mogłaby nie tylko rządzić samodzielnie, ale i dowolnie zmieniać konstytucję (gdyby takowa tam była). Nie wiem tylko, czy takie wyniki byłoby łatwo obronić jako zachętą do podobnego systemu.

Jak zgrabnie połączyć wszystkie te wątki w jeden znośny system wyborczy? Wracam do pracy nad opisaniem tego problemu. Notka na blogu tu nie wystarczy.

2 komentarze do “Merkel rządziłaby w Polsce sama

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *