Miniony tydzień doprecyzował pozycje głównych graczy. Platforma rzuciła do walki siły główne – Donalda Tuska. W rozmowie z „Uważam Rze” Jarosław Kaczyński (prawie) ostatecznie zadeklarował, że nie przyjmie rozstrzygającej bitwy w postaci debaty. Prawie, bo na bardzo jednoznaczne pytanie Karnowskich nie powiedział twardo „nie będzie”, tylko podał argument, dlaczego nie chce debatować. To jednak nie to samo.
Sama jego argumentacja jest zrozumiała, choć nieprzekonująca. Zaprzeczanie traumie i jednoczesne żale na chwyt z pistoletem (akurat jedno z antyskutecznych zagrań Tuska w tamtej debacie) jest w niejakiej sprzeczności. Nie jest też prawdą, że w debacie osobiste posługiwanie się przez uczestnika agresją daje przewagę (patrz Wałęsa-Kwaśniewski) – drugi raz zaś triku z publicznością powtórzyć się przecież nie da. Przed rokiem zaś Kaczyński debatował z Komorowskim i wcale nie tym debatom zawdzięczał swoją porażkę – moim zdaniem jedną z nich wygrał (co można znaleźć tu), nawet jeśli na punkty, nie zaś przez nokaut. Swoją drogą, jeśli Kaczyński jest przekonany, że debaty z Tuskiem w 2007 roku nie dało się wygrać, to ciekawe jak ocenia swój udział w debacie z Kwaśniewskim – debacie, po której notowania PiS poszły w górę.
Oskarżanie o stronnicze przedstawianie debaty przez media jest o tyle wątpliwe, że przecież co drugi dzień politycy PiS biorą udział w jakichś debatach i nic nie słyszałem, by zgłaszali zastrzeżenia do ich organizacji. Takie zaś twierdzenie można bardzo łatwo obrócić w dowód na faktyczną traumę, pomijając już wielokrotnie podnoszoną prawdę, że oskarżanie mediów o stronniczość jest samospełniającą się przepowiednią i nigdy jeszcze Kaczyńskiemu w niczym nie pomogło, wręcz przeciwnie.
Kluczowy jest jednak trzeci argument – że debata może dostarczyć PO „paliwa antypisowskiego”. To prawie otwarte przyznanie się, że wzbudza się niechęć swoją osobą i nic się z tym nie da rady zrobić. Samoświadomość i pokora mogą tu wzbudzać szacunek, lecz gdyby iść tą logiką, to błędem jest zwoływanie codziennych konferencji prasowych – relacjonowanych wszak przez te same elektroniczne media, które miałyby tak spaczyć w swoich przekazach przebieg debaty. Przecież takie konferencje są na łasce-niełasce dziennikarzy w stopniu nieporównywalnie większym, niż sama debata.
Na poważnie, to jeden argument za unikaniem debaty przychodzi mi do głowy – że to może sprowokować PO do jakichś idiotycznych zachowań. Przy pierwszym podejściu owszem, modelowo spalili temat swym rozochoceniem. Lecz przecież jeśli „wrogie media” są w stanie zrobić „z igły widły” w przypadku debaty, to o ileż prościej jest im to zrobić z unikania debaty. Kampania się powoli rozkręca i presja będzie tylko wzrastać. Zaś założenie, że druga strona nie poradzi sobie z wygraniem takiej sytuacji jest doprawdy ryzykowne. Tak ryzykowne, jak założenie PO, przyjmowane za oczywistość jeszcze na początku wakacji, że Kaczyński będzie zawsze sam straszył sobą. Na chwilę to ograniczył i Platforma utraciła całą pewność siebie, o sondażowej przewadze nie wspominając.
Najważniejszy argument jest jednak inny. Opór w tej sprawie, który najpewniej będzie musiał być z dnia na dzień coraz silniejszy, jest największym zagrożeniem dla dotychczasowej, skutecznej strategii PiS (pisałem o tym, jak ją rozumiem tu). Unikanie debaty może stać się znacznie łatwiejszym paliwem do puszczenia z dymem strategii walki o „normalnie” niezadowolonego wyborcę, niż sama debata.
Ryzyko w debacie jest zawsze – lecz w mej opinii debata jest znacznie bardziej ryzykowna dla Tuska, niż dla Kaczyńskiego. To on będzie teraz „na musiku”. Przykład debaty z Kwaśniewskim w 2007 roku pokazał, że taka sytuacja mu wcale nie służy. A w żadnej innej sytuacji Kaczyński nie będzie miał takiego panowania nad przekazem, jak w debacie. To przez nią może obalić swój negatywny wizerunek, jeśli naprawdę jest tylko wykreowany przez wrogie mu media. Unikanie debaty doskonale zaś w taki negatywny wizerunek się wpasowuje, dodając do niego wrażenie braku odwagi i zdecydowania. Argument „ja debatuję z Polakami” nie daje przewagi nad Tuskiem, jeżdżącym po Polsce w asyście dziennikarzy tych samych mediów. Zaoczny pojedynek, sugerowany przez Kaczyńskiego, jest dla niego bardziej ryzykowny, niż ewentualna debata.
W 2007 roku możliwość wymigania się od debaty z Tuskiem była teoretycznie jeszcze większa – własna telewizja, wpasowanie w strategię itd. Zgoda na tamtą debatę nie była błędem – konsekwentne jej unikanie byłoby jeszcze gorsze. Błędem było zlekceważenie przeciwnika. Teraz Kaczyński najwyraźniej go przecenia na tym polu, na który poniósł wtedy porażkę – lekceważy zaś na innych.
Unser Papiez jest bardzo zaniepokojony, bo u was, Polokow, duzo ludzi przeszlo z katolicyzmu na radiomaryjnosc! Was ist los!!!!
Pojedynek PO-PiSu tzn czy ORZEL czy RESZKA?- pojedynkom tej samej monety narod nie sekunduje tylko na te monete pluje.
kaczyński kocha mikrofon, on, wyżej od słuchajacych, na podium, rośnie jak ciasto drożdżowe, wtedy czuje, że jest ” wielki „, ( to widać )i wtedy rozlega się jego słowotok, ogromny, ogłuszający, krytykujący, napastliwy i pogardliwy, oto cały kaczyński, dajcie mu tylko mikrofon, a usłyszycie…. całą kaczą ” prawdę „
Geez, that’s unbleievbale. Kudos and such.
Calling all cars, calilng all cars, we’re ready to make a deal.