Holowniki i pchacze

Liderzy list, z powodów opisanych w poprzedniej notce, nazywani swą zwykle lokomotywami. To porównanie ma swoje ograniczenia. Pociągi zawsze jeżdżą tylko dzięki lokomotywie, czego o partiach powiedzieć nie można. Nie tylko z racji nazwiska, zamiast kolejowej wolałbym przenośnię rzeczną. Wychowałem się nad Wisłą i zabawom przy jej brzegach towarzyszył obraz różnych statków – jedne pływały samodzielnie, inne były holowane, lecz najczęściej były to wielkie barki, wprawiane w ruch przez pchacze.  Dziś będzie o ich sile.
To, że rola liderów jest różna w zależności od partii to jedno. Znaczenie lidera zależy też od jego osobowości i publicznej pozycji (kiedyś będzie też o tym). Zależy też jednak od miejsca, gdzie mieszka wyborca. Do tego kluczowe jest tu porzucenie myślenia w kategoriach „lider i reszta”. Ta reszta wygląda dość jednorodnie tylko gdy patrzeć na wyniki wyborów na poziomie kraju, okręgu czy wielkiego miasta. Obraz zupełnie się zmienia, gdy wziąć pod uwagę każdy powiat z osobna i poza liderem poszukać na liście partyjnej osoby z najlepszym wynikiem. Na poziomie powiatów przewaga jedynek nie jest – łagodnie mówiąc – oczywista. W rozbiciu na partie, dla wszystkich 379 powiatów i miast-powiatów, charakter zwycięzcy rywalizacji na liście w ostatnich wyborach wyglądał tak:
 
Siły, jak widać, są wyrównane – w PO i PSL lokalni kandydaci częściej wygrywali niż przegrywali, w PiS i LiD odwrotnie, lecz na pewno nie była to w żadnym wypadku miażdżąca przewaga. Jakie taki efekt ma znaczenie w skali kraju? Szczegółowa analiza, którą tu sobie daruję, każe podzielić Polskę na 5 rodzajów jednostek. Pierwsza to metropolie – 6 największych miast. Druga to powiaty ziemskie z nimi sąsiadujące. Trzecią są pozostałe miasta-powiaty, czwartą – powiaty wokół nich. Wreszcie kategoria piąta – największa – to pozostałe powiaty ziemskie. Kategorię drugą i czwartą pozwolę sobie pominąć. W pozostałych udział kandydatów poszczególnych rodzajów w głosach oddanych na partię wygląda tak:
Trendy są podobne, choć nieco odmienna ich siła. Metropolie głosują przeważnie na jedynki, choć z różną intensywnością. Niższy łączny udział liderów w PO to po części efekt konkurencji ze strony Grabarczyka w Łodzi i Jarosława Wałęsy w Gdańsku. Tylko Grabarczykowi i Jolancie Banach (SLD) w Gdańsku udało się pokonać jedynkę. Drugi najlepszy jest jednak w większości przypadków daleko w tyle – w skrajnym warszawskim przypadku Jarosław Kaczyński dostaje 42 razy więcej głosów od następnego kandydata, zaś Donald Tusk – 38 razy więcej.
W miastach-powiatach generalny wynik jest zróżnicowany w jeszcze większym stopniu. Przypadki najwyższego i najniższego poparcia dla jedynki są tu najbardziej odległe. Generalnie jednak, ponieważ część takich miast to największe miasta w okręgu, część zaś zupełnie nie, raz jedynki zwyciężają przytłaczająco (ś.p. Przemysław Gosiewski w Kielcach), raz przytłaczająco wygrywają kandydaci lokalni (Zbigniew Matuszak z SLD w Chełmie – 37 razy więcej głosów niż lider, Jan Byra z Zamościa).
Najciekawsze są typowe powiaty ziemskie – w końcu tam oddano więcej głosów, niż w obu poprzednich kategoriach razem wziętych. W ich przypadku generalnie więcej głosów pada na najlepszych kandydatów lokalnych, niż na liderów – we wszystkich partiach, choć oczywiście nie we wszystkich pojedynczych przypadkach. Jak zróżnicowana jest koncentracja głosów na takich kandydatach? Pokazuje to wykres, na którym przedstawiono rozkład procentu głosów oddanych na drugiego najlepszego w każdej z 4 partii osobno. Na osi poziomej poszczególne powiaty wysortowane według tego parametru.
 
Widać, że wobec słabości liderów w szerszej skali, lokalnym kandydatom PSL jest trochę łatwiej skupiać na sobie uwagę elektoratu. PiS ma minimalnie niższą średnią, lecz nie jestem pewien, czy to nie jest wyłączna zasługa wspomnianego już przypadku kieleckiego.
Wzięto pod uwagę 250 powiatów ziemskich – poza podmiejskimi pominięto również te przypadki, gdy takich powiatów jest w okręgu mniej niż 3. Wszystko to celem oszacowania, jaki też wpływ na ostateczny wyniki ma taka koncentracja. Nie jest to łatwe – gra toczy się co najmniej w ośmiokącie: czterech liderów list i czterech liderów lokalnych. Do tego może jeszcze dojść konkurencja w samym powiecie, gdzie są czasami dwa niechętnie do siebie nastawione ośrodki (np. Tczew i Gniew). Po kilku próbach znalazłem wreszcie wskaźnik, który pozwala to jakoś zmierzyć. Jest nim różnica pomiędzy poparciem dla danej partii w danym powiecie w porównaniu do średniej dla pozostałych powiatów ziemskich w okręgu (stąd konieczność wykluczenia przypadków, gdy w okręgu są tylko 2 powiaty ziemskie). To też nie usuwa wszystkich czynników zakłócających, lecz przynajmniej coś już widać całkiem wyraźnie. Wpływ koncentracji na drugim najlepszym na poparcie partii nie jest liniowy. Najlepiej to zobaczyć na wykresie. Pokazuje on takie odchylenie od średniej dla okręgu w czterech kategoriach, w zależności od udziału drugiego w głosach oddanych na partię. Wygląda to tak:
  We wszystkich partiach silny lokalny kandydat, bardziej atrakcyjny dla twardego elektoratu niż lider listy, podnosi też notowania partii. Notowania podnosi też lider listy, jeśli wygrywa zdecydowanie w tej konkurencji (co najczęściej oznacza, że sam jest z danego powiatu, nie zaś z większego miasta). Natomiast brak wyraźnego lokalnego lidera obniża notowania. Różnica pomiędzy średnimi zmianami w przeciwstawnych  kategoriach (drugiej i czwartej) wynosi dla PO i PiS po prawie 4%, zaś dla PSL prawie 6%. Może to nie zwala z nóg, lecz warto pamiętać, że obecna koalicja zawdzięcza swoje powstanie i trwanie jakimś 2 procentom głosów. To znaczy – gdyby w 2007 roku PO lub PSL zdobyło o 11 mandatów mniej, oznaczałoby to konieczność doproszenia SLD. To na pewno pozbawiłoby rząd jednego z niewielu niezaprzeczalnych atutów – stabilnej większości w Sejmie. Nie mam bowiem wątpliwości, że przy każdym innym układzie koalicyjnym, codzienne awantury a la „koalicja 2006” byłyby na porządku dziennym.
W dyscyplinie „poszukiwanie silnych kandydatów lokalnych”, poza zyskiwaniem przewagi, trzeba też brać pod uwagę zagrożenie oddawaniem pola. Nie wszystko da się nadrobić pomysłowymi happeningami w stolicy. Holowniki dumnie suną z przodu, zachwycone tym, jak ślicznie rozcinają medialne fale.  Czy przy układaniu list wezmą też pod uwagę, jak wiele zależy od lokalnych politycznych pchaczy?

Jeden komentarz do “Holowniki i pchacze

  1. ~Lepper-Giertych

    Kaczynski sluzy pseudo obcej kopalicji zagluszajac krytyke koalicji; Sawicki, Cezary Garbarczyk, Kopacz, mafioza narkotykowi przezeli dzieki Kaczynskiemu ze w odpowiednim czasie tasme z tragedia wlaczyl.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *