Chciałbym bardzo podziękować redakcji Salonu24, która umieściła na stronie głównej ankietę w sprawie demokracji wewnątrzpartyjnej (tu). Na dziś, na godzinę 8.00 odpowiedzi rozkładają się tak:
Jak widać, póki co, zwolennicy bezpośredniej demokracji wewnątrzpartyjnej mają nad zwolennikami prymatu władz przewagę liczebną 3:1. Większość (choć już nie aż tak dużą) mają zwolennicy braku ograniczeń ze strony władz partii w zgłaszaniu kandydatów. Jedna trzecia jest zwolennikami prawyborów otwartych – nie ograniczonych wyłącznie do członków partii.
Po zadaniu w poprzedniej notce pytania, co warto nazywać „prawyborami”, chyba najwyższy czas, by przedstawić własną propozycję w tej sprawie. Chciałbym zaproponować takie rozumienie pojęć:
Selekcja kandydatów przez partię polityczną może mieć trzy generalne formy:
- Decyzja statutowych władz partii.
- Konwencja wyborcza.
- Prawybory.
Przez konwencję wyborczą rozumiem wszystkie sposoby wyłaniania kandydatów, które rozgrywają się w jednym miejscu i czasie (spotkania, wiece itp.) i opierają się na gremialnym głosowaniu uczestników takiego wydarzenia.
Przez prawybory rozumiem wszystkie takie sposoby wyłaniania kandydatów, w których głosowanie jest rozciągnięte w czasie i przestrzeni – co zatem idzie, decyzja głosującego może być podejmowana w samotności, bez bezpośredniej presji grupy.
Zarówno konwencje, jak i prawybory, mają dwie kluczowe cechy – mogą być otwarte lub zamknięte, oraz limitowane lub nie.
Zamknięte to takie, w których brać mogą udział tylko członkowie partii – czyli takie, w których czynne prawo wyborcze można odebrać.
Otwarte to takie, w których może wziąć udział każdy, kto chce.
Limitowane to takie, w których statutowe władze partii mogą zablokować zgłoszenie jakiejś kandydatury. Nielimitowane – w których kandydować może każdy, kto chce. Są oczywiście jeszcze dwie inne cechy – tajność głosowania i ostateczność głosowania (czy wynik wymaga zatwierdzenia przez władze partii). Pozwolę sobie je jednak dziś pominąć, choć oczywiście mają one istotne znacznie. Nie tu jednak toczy się główny spór.
Przy takim ujęciu, mamy zatem cztery podstawowe warianty prawyborów (podobnie z resztą, jak konwencji):
- zamknięte limitowane
- zamknięte nielimitowane
- otwarte limitowane
- otwarte nielimitowane
Rozumiem, że nikt nie ma wątpliwości, że ostatni z tych wariantów (praktykowany generalnie, choć nie bez wyjątków, w USA), zasługuje na miano prawyborów. Pojawia się natomiast kontrowersja, dotycząca pozostałych rodzajów. W szczególności zaś pierwszego, zastosowanego właśnie przez PO. Rozumiem tych, którzy uważają, że to nie są prawybory, że tylko ostatni rodzaj zasługuje na taką nazwę. Wierzę, że taki pogląd wynika z głębokiego przemyślenia, nie zaś z faktu, że akurat taką procedurę zastosowali polityczni przeciwnicy a nazwa prawybory dobrze się kojarzy większości, w związku z tym użycie jej w tym kontekście byłoby przyznawaniem punktów przeciwnikom, do czego nie można dopuścić. Niestety, moja wiara nie jest szczególnie umacniana argumentacją zwolenników takiego poglądu – tym niemniej przy niej zostanę. Bardzo by pomogło w jej utwierdzeniu zadeklarowanie się zwolenników takiego ujęcia w sprawie dwóch pozostałych rodzajów procedury – zamkniętej nielimitowanej i otwartej limitowanej.
Pisałem o tym już w komentarzach, lecz przypomnę raz jeszcze – mój pogląd ma uzasadnienie w dotychczasowej praktyce językowej – np. w relacjonowaniu wydarzeń sprzed trzech lat we Francuskiej Partii Socjalistycznej (tu). Nie jest więc, jak to ktoś sugerował, „zaśmiecaniem semantyki”. Jest próbą jej uporządkowania.
Nie mam wątpliwości, że otwarte, nielimitowane prawybory byłyby zasadniczą zmianą jakościową. Pisałem o tym przed laty i w Gazecie Wyborczej, i we Wprost. Co wyjdzie z tego, co dziś obserwujemy, nie wiadomo. Bardzo bym jednak chciał, by nikt nie próbował stawiać mnie przed alternatywą – albo potępienie, albo zachwyt. W takim wyborze nie biorę udziału. Dla mnie to, co robi PO, to zamknięte, limitowane prawybory. Aż tyle i tylko tyle.
Wszystko to obłuda http://a-odrzucani.blog.onet.pl/