Zmiana planów – obawy i nadzieje

Ewentualna zmiana planów Tuska – rezygnacja z kandydowania w wyborach prezydenckich – w ciekawy sposób ujawnia nadzieje i obawy publicystów zaangażowanych w polityczne spory po którejś ze stron. Oczywiście inaczej na to patrzy Paradowska, a inaczej Lisicki.
Warto może zrobić mały przegląd argumentów za wystawieniem przez PO innego niż Tusk kandydata (z punktu widzenia samego Tuska i jego wizji PO):
* Wbrew temu, co twierdzi Lisicki, to premier ma realną władzę w kraju. Gdyby było inaczej, po stronie PiS w wyborach prezydenckich zobaczyć powinniśmy Jarosława Kaczyńskiego.
* 5 lat płatnych wakacji i bezstresowego brylowania były najpewniej marzeniem Tuska w 2005 roku. Wtedy jednak można było pomyśleć o pozostawieniu rządowej aktywności Platformy w rękach Schetyny i Rokity z opcją wygrywania ich rywalizacji. Dziś ten wariant jest coś jakby nieaktualny. PO’2010 jest dziełem życia Tuska i jego najlepszej godziny w 2007. Przyglądanie się z prezydenckiego pałacu, jak idzie w rozsypkę, nie jest dobrym pomysłem nawet na wcześniejszą emeryturę. 
* Jest oczywiste, że wybór Tuska na prezydenta stawia przed PO poważny problem sukcesji na stanowisku premiera – zaś jeszcze bardziej, na warszawskiej „jedynce” w wyborach sejmowych 2011. Ta „jedynka” będzie musiała debatować z Jarosławem Kaczyńskim w TV przy najwyższej oglądalności. Tu znacznie trudniej znaleźć zmiennika, niż w wyborach prezydenckich.
* Sytuacja, gdy w rękach PO jest i urząd premiera, i prezydenta, nieuchronnie prowadzi do dwuwładzy i niebezpieczeństwa „szorstkiej przyjaźni” w rodzaju Miller-Kwaśniewski, czy Marcinkiewicz-Kaczyński. Wiele jednak wskazuje na to, że większe pokusy „urwania się ze sznurka” ma premier, niż prezydent. Pierwszy wariant ćwiczyliśmy już dwa razy. Co prawda za każdym razem prezydentowi udawało się postawić na swoim i doprowadzić do dymisji usamodzielniającego się premiera, lecz w obu przypadkach skończyło się to porażką nowego (współgrającego z prezydentem) premiera w następnych wyborach.
* Za startem Tuska przemawiał dotąd brak kandydata o porównywalnej sile. Teraz jednak widać, że ta siła zmalała, zaś siła ewentualnych zmienników aż tak bardzo to już nie. Stąd argument 'Tusku musisz!” (bo nikt inny nie da rady) już stracił swą moc.
* Kandydat inny niż Tusk osłabia logikę wyborów prezydenckich jako sądu nad rządem. Zwiększa tym samym znacznie sądu nad prezydentem. To przy dzisiejszych kłopotach PO nie jest do pogardzenia. W każdym razie wzruszający plakat Krzysztofa Leskiego staje się taki jakby nieużyteczny.

I tu dochodzimy do zasadniczego problemu. Kto? Sposób myślenia Paradowskiej naprowadza na wniosek, że z punktu widzenia lewicy kandydatura Komorowskiego byłaby najlepszą. Uzależnia PO od lewicy i jej elektoratu na dwa sposoby – były polityk UW ma mniejsze szanse na pozyskanie elektoratu PiS czy PSL, do tego jeszcze ewidentnie bliżej mu do koncepcji „porozumienia ponad podziałami”. Swoją pozycję w partii może budować najłatwiej  jako łącznik z lewicą. Oznacza wzmocnienie lewego skrzydła w PO i większą szansę na przyszłe dopuszczenie lewicy do rządu.
Ponieważ redaktor Lisicki, z całym szacunkiem do niego, także nie był dotąd znany ze szczerej troski o polityczną przyszłość Donalda Tuska, jego argumentacja może być inspiracją do innego wniosku. Największym zagrożeniem dla PiS byłaby w tej chwili kandydatura Sikorskiego. Niedawno wyprzedził on w rankingach zaufania samego Tuska, co sprawia, że jego szanse wyborcze nie są znacząco mniejsze, niż premiera. Dodatkowo, jego start nieuchronnie przesuwa środek ciężkości kampanii w stronę spraw zagranicznych, co sprawia, że strategia „troskliwy prezydent kontra chwiejący się premier” coś jakby mija się z celem. Jego droga do serca elektoratu PiS jest na pewno łatwiejsza niż w przypadku Tuska, o Komorowskim nie wspominając. Z drugiej strony, dla elektoratu antypisowskiego też taki zły nie jest. W końcu Tusk może przemycać przekaz, że swoje siły oszczędza na „Dużego Kaczora”, zaś „dorżnięcie watahy” w pałacu prezydenckim powierza swojemu najlepszemu cynglowi-afgańcowi.
Sikorski może wygrać te wybory nawet bez wsparcia lewicy (o które nie będzie mu tak łatwo, jak Komorowskiemu czy Tuskowi), co dla PO jest wygodne, zaś z perspektywy PiS zmniejsza pulę argumentów na przyszłość. To w końcu on jest dziś w sojuszu z Sojuszem. Sama lewica najwyraźniej nie wyjdzie ze swojej „smuty” przed wyborami, więc można ją jeszcze odpuścić jako poważnego przeciwnika.
Spektakularna klęska PiS w wyborach nie była może na rękę PO jeszcze rok temu, gdy wydawało się, że „grillowanie” PiS jest najlepszym pomysłem na dowiezienie swego poparcia do kolejnej sejmowej batalii. Dziś PO potrzebuje potwierdzenia pozycji „samca alfa” polskiej polityki bardziej, niż czegokolwiek innego.
Do tego Sikorski w pałacu prezydenckim jest mniejszym zagrożeniem dla realnej pozycji Tuska niż ktokolwiek inny. Nic dotąd nie wskazuje, by miał on choć elementarną zdolność budowania własnego zaplecza politycznego. Złośliwi twierdzą, że brylowanie, w tym na światowych salonach, ma dla niego wartość samoistną. To dla Tuska jest chyba łatwiejsze do przecierpienia, niż ktoś, kto marzy o realnej władzy. Można go kusić perspektywą szefa NATO i tą metodą utrzymać w lojalności, by dalej wiązał z PO swe losy. W końcu przez minione dwa lata nie dał najmniejszego sygnału braku lojalności względem Tuska, czego o Komorowskim powiedzieć nie można.
Nie bez znaczenia jest także to, że osobiście działa na Lecha Kaczyńskiego jeszcze gorzej niż Tusk, z którym prezydent już się chyba oswoił, no i raz już wygrał. Jak wiadomo, swobodna ekspresja swych emocji jest największą słabością Lecha Kaczyńskiego i głównym źródłem jego kłopotów z opinią publiczną. Sikorski to zatem kolejny kłopot PiS.
Są oczywiście także argumenty przeciw. Dla aparatu PO jest to jednak ktoś chyba nie całkiem „swój” a na pewno nie naturalny lider. W kuluarach dobrego słowa o nim się nie usłyszy – traktowany jest jako zło konieczne. Brakuje mu choćby trochę prezydenckiego dostojeństwa. Dziadka w Wehrmachcie nie miał, lecz ma zagraniczną żonę. To jednak w sumie szczegóły. Jest tylko jedna poważna przeszkoda. Wycieczki wyobraźni Tuska, że to jednak on mógłby zająć to miejsce i być tak przez wszystkich serdecznie witany.
Wycofanie się Tuska może być odbierane i przedstawiane jako przejaw tchórzostwa. Choć przecież do tej pory prezydenckie plany premiera były krytykowane przez jego przeciwników jako objaw ucieczki od odpowiedzialności, co jest w niejakiej sprzeczności. Spodziewam się , że w najbliższym czasie to politycy PiS będą starali się Tuska podpuszczać i skłonić, by jednak kandydował. Trudno ich nie zrozumieć.

8 komentarzy do “Zmiana planów – obawy i nadzieje

  1. ~alkibiades@onet.eu

    Witam Pana Doktora – jak zwykle niezwykle interesujący wpis. Z nieodmiennym zainteresowaniem śledzę Pana blog, tym bardziej, że niezwykle ujmujący jest sposób prowadzenia wywodu. Obiektywny, chłodny, analityczny – bliski sercu każdego naukowca, czy akadamickiego belfra.Pozwolę sobie wtrącić swoje dwa grosze, choć oczywiście jako politolog z bardzo małym stażem (to nie jest moja dziedzina podstawowa :-)) nie czuję się bardzo uprawniony do uzupełniania…Moim zdaniem niedoceniana jest siła efektu zaskoczenia ewentualną rezygnacją premiera z kandydowania. Tusk buduje swój wizerunek na fundamencie prostego, choć silnego człowieka, który – gdy trzeba – potrafi w bolesny sposób egzekwowac praw przywódcy na swoich najbliższych. Ot, trochę nieugładzony chłopak z boiska, wychowywany na podwórku – jeden z nas, z ludu. Gdy dowiaduje się, że kolega z drużyny sprzedał mecz, potrafi odciąć się od niego w twardy i zdecydowany sposób („człowiek z zasadami”). Trochę jest racji w oskarzeniach PiS o strategię „dobry car, źli urzednicy”. Znamienne jest, w jaki sposób pokazano rozwiązanie „afery” hazardowej na linii Tusk-Schetyna.Można więc powiedzieć, że Tusk realizuje strategię wizerunkową: twardy, ale nie brutalny (nie ma pastwienia się nad usuniętym, ani brutalnych połajanek w stylu „warchołów” Kaczyńskiego). Uczciwy, ale ludzki. Członek druzyny – ale niekwestionowany przywódca (casus Rokity, Olechowskiego, Płażyńskiego…).Hamletyzowanie i uniknięcie ostatecznego starcia z Kaczyńskim zdecydowanie nie pasuje do tego wizerunku. Przecież starcie prezydenckie przez dużą grupę elektoratu jest traktowane jako kluczowy element sporu PO-PiS (któż jeszcze pamięta, że Kaczyński 5 lat temu mówił o „naszych przyjaciołach z Platformy!). Emocje, które rozbudzały obie strony spowodowały, że duża grupa czeka na bezpośrednią konfrontację jak na kulminację epickiej bitwy sił Swiatła i Ciemności.Po pierwsze: Tusk do ostatniej chwili wahający się nie współgra z wizerunkiem Tuska – przywódcy. To przecież prawie postawa generała Chłopickiego – zrezygnowanego i nieprzekonanego o szansach na sukces dyktatora powstania.Po drugie: Tusk unikający konfrontacji zaprzecza całemu mitowi „wojny z PiSem o przyszłość Polski”. To tak, jakby przed czołem dwóch armii Kaczyński zaproponował starcie przywódców – swoiste mano a mano – a Tusk się od niego wykręcił. Wówczas nawet w przypadku porażki, Kaczyński może podtrzymywać mit „zwyciężonego, ale niepokonanego”. O tym, jakie to łatwe dla obozu PiS świadczy interpretacja porażki Kropiwnickiego.Po trzecie: Tusk ma na razie opinię osoby raczej prostolinijej. To jest ten nie do końca ugładzony chłopak z boiska. Ten wizerunek – utrzymywany mimo rozgrywki z dwoma Tenorami i Rokitą – niesie ze sobą przypomnienie kliszy z dzieciństwa. Owszem – jak trzeba się było bić o dziewczynę, to wychodziło się z piaskownicy i szło na ubita ziemię, żeby wrócić do domu po honorowej walce. Z obdartymi kolanami i rozdartymi spodniami, ale w poczuciu załatwienia sprawy „jak trzeba”. Ukrycie się i wysłanie „zastępcy” w wyborach zostanie zinterpretowane nie tylko jako słabość – ale przed wszystkim jako chęć prowadzenia tajemniczych „rozgrywek”.Po czwarte: Radosław Sikorski to bardzo ryzykowny wybór. Obóz PiSowski traktuje go jako ewidentnego zdrację, zaś wyborcy lewicowi niegdy nie zapomną mu antykomunistycznych porywów i próby zburzenie PKiN. Narodowcy z lubością bedą podkreslali nazwisko zony o jednoznacznych konotacjach. Co więcej, Sikorski nie jest na tyle chyba silny, zeby nie pozwolić sobie na stratę części elektoratu, która moze odejść do Olechowskiego.Czy wreszcie Włodzimierz Cimoszewicz jest w stanie poprzeć Sikorskiego (mniej lub bardziej oficjalnie?).LAST NOT LEAST: Tusk odchodzący z pozycji kandydata na prezydenta może w bardzo silny sposób wpłynąć na mobilizację elektoratu. Tusk vs Kaczyński – to dla wyborców PO niczym spotkanie Polska-Niemcy na Mundialu. Ktoś vs Kaczyński – to może być jak Polska-Tajlandia na Pucharze Króla w Tajlandii. Pewnie wygramy, ale czy warto to oglądać (iść na wybory?). Co więcej – odejście Tuska to szansa na niesamowitą mobilizację elektoratu Kaczyńskiego, która chwyci nowy wiatr w żagle.Moim zdaniem – Tusk nie powinien tak zaryzykować. Konieczność wystartowania w wyborach – nawet jeśli jest niewygodna w danej chwili i grozi walkami frakcyjnymi w PO – jest konsekwencją wyboru powziętego w 2005 roku. Nie wypada nie przyjść na Armageddon. Ani Bogu, ani Lucyferowi.

    Odpowiedz
  2. ~Henryk z Australii

    Chcialbym wiedeziec kto to jest ten Tusk??? -czytam,ze bezniego oslabla by logika wyborow -to kuriozum! schodzicie na dno,Wasze szczescie,ze opozycja jest slaba no i Media Wamsluza.

    Odpowiedz
  3. ~king

    A może tak Chlebowskiego.On wie gdzie lasy wycinać i gdzie znalezć pieniadze.A teraz inwestycje i pieniadze najwazniejsze.A przy tym potrafi blokować ustawy.A każdy inny na jego miejscumusi sie od nowa uczyć.Przy wycince lasu spadnie nam bezrobocie.Dlatego należy wybrać Chlebowskiego.On Nie ma kota.Ale ma puder i farbę do włosów.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *