Czy fakt, że we wczorajszej debacie trzy najmocniejsze w sondażach ugrupowania były reprezentowane przez kobiety, jest zapowiedzią skokowego wzrostu ich znaczenia w parlamencie? Co innego mówi analiza list wyborczych i dotychczasowych efektów obowiązkowych kwot.
Wiosną sprawdzałem efekty kwot w wyborach samorządowych, spotykając się z ostrą polemiką zwolenniczek tego rozwiązania. Naprowadziło mnie to na kluczowe dla sprawy ujęcie efektów stosowania kwot w naszym nieszczęsnym systemie wyborczym. Efekty kwot można sprawdzić, porównując liczbę kobiet, które zdobyły mandat startując z pozycji strzeleckich oraz tych które zdobyły mandat, choć przewidziano dla nich rolę naganiaczy. Do tego biorąc jeszcze pod uwagę te panie, które mandatu nie zdobyły, choć zajmowały miejsce strzeleckie. Przegrały, bo wyprzedził je ktoś umieszczony na liście niżej (czyli z teoretycznie mniejszym poparciem władz partii). Takie zestawienie pozwala wychwycić kluczowy tu wzór. Widać go na wykresie, na którym dla pięciu rodzajów wyborów pokazano procent kobiet wśród zdobywców mandatów w rozbiciu na dwie powyższe kategorie, oraz dodatkowo przegranych strzelców jako procent zdobywców mandatów.
Za każdym razem wprowadzenie kwot wiązało się ze wzrostem liczby kobiet na pozycjach strzeleckich. Za każdym jednak razem jeszcze większy był wzrost tych, które pomimo uprzywilejowanej pozycji przegrywały wewnętrzną rywalizację. Pomimo tego procent kobiet-strzelców wśród zwycięzców rósł. Tyle, że jednocześnie z reguły spadał też procent mandatów przypadający kobietom, które nie były wcale preferowane przy układaniu listy. W efekcie, nawet jeśli następował wzrost udziału kobiet wśród zwycięzców, to był on frustrująco mały – skromniejszy niż w tych wyborach, gdzie kwoty nie obowiązywały.
Nie można tu zwalić winy na partie czy brak suwaka. Znaczący wzrost liczby porażek uprzywilejowanych kobiet pokazuje, że układający listy chcieli ich więcej niż to ostatecznie wyszło. Dlaczego tak się dzieje? W szczególności – dlaczego spadają szanse kobiet na zdobycie mandatu z pozycji naganiacza? Odpowiedzią na to pytanie może być hipoteza „niebezpiecznego gracza”. W wieloosobowych grach o złożonej interakcji z innymi graczami (a taką jest bez wątpienia nasza ordynacja), kluczowe znaczenie ma ustalenie, komu się szkodzi, komu zaś odpuszcza. Wie to każdy, kto grał w jedną z najbardziej popularnych gier planszowych świata – Osadników z Catanu (kto nie grał, niech żałuje). Kto w połowie partii zostanie uznany za lidera, zaczyna mieć bardzo pod górkę. Nikt nie chce z nim handlować, o ile nie przepłaca, jest pierwszym do okradania przez złodzieja i blokowania dostępu do cennych zasobów. Najczęściej kończy się to tak, że takiego chwilowego lidera na ostatniej prostej wyprzedza ktoś z tych, którzy robili wrażenie, że idzie im źle. Co to ma wspólnego z kwotami? Jeśli spojrzeć na wykresy, to – do czasu wprowadzenia kwot – kobiet wygrywających pomimo dalszego miejsca było więcej niż tych, które przegrywały z miejsc mandatowych. Możliwe że na ich korzyść działały negatywne stereotypy. Mogły być lekceważone przez swoich kolegów (i koleżanki pewnie też). Dopiero po podliczeniu głosów okazywało się, że to jednak twardzi gracze. Po wprowadzeniu kwot to się zmieniło. Teraz promowane są kobiety, co może znaczyć, że wszyscy uważają je za niebezpiecznych zawodników i w ramach wielokierunkowych wewnętrznych przepychanek próbują je tępić (przez np. dorzucanie lokalnych konkurentów przy układaniu listy, limity wydatków, wykluczanie z mediów, plan spotkań lidera listy i liderów ogólnopolskich – narzędzi jest naprawdę sporo). Efekt regulacji mającej w intencji promować kobiety jest odwrotny od zamierzonego – jak już pisałem, łatwiej jest obronić tezę, że parytet to podła męska sztuczka wymyślona by powstrzymać falę narastającego zaangażowania kobiet w politykę, niż pokazać, że pomaga kobietom osiągnąć sukces.
W każdym razie próbowałem oszacować, ile też pań zdobędzie mandat, przyjmując, że zachowane będą dotychczasowe trendy w przetasowaniach na listach. Starałem się uśrednić przypadki poszczególnych komitetów i pogodzić ze specyfiką każdego z nich. Podział mandatów na podstawie aktualnej średniej sondaży za stroną ewybory.eu Wyszło to tak:
Kobiety w dużych partiach nieco szczodrzej niż przed 4 laty obdarowane zostały dobrymi miejscami. Jednak powiększenie liczby partii może ograniczyć oddziaływanie tego zjawiska na ostateczny skład sejmu. Takie wyliczenie pokazuje wzrost mniejszy niż jeden punkt procentowy (z 23,9% do 24,5%). W tym tempie kobiety zapełnią jedną trzecią ław poselskich w wyborach 2071 roku. O ile nie będzie regresu – w wyborach senackich zapewne takowy nastąpi. Kobiet jest wyraźnie mniej wśród kandydatek PO a w PiS jest zupełna stagnacja na bardzo niskim poziomie. Można się spodziewać, że w nowym senacie będzie jakieś 10 kobiet, wobec 15 w dotychczasowym. Być może to tylko potrzeba wypełnienia obowiązkowych kwot sejmowych odessała kobiety z wyborów senackich. To byłby dodatkowy uboczny skutek – znów odwrotny od zamierzonego.
Udział kobiet w polityce będzie rosnąć nieuchronnie – to wynika z przemian społecznych, przede wszystkim edukacyjnych. Ważne, żeby w tym nie przeszkadzać. Wiem, że zwolenniczki będą argumentować, że kwoty zadziałają, tylko trzeba poczekać, Czy jednak nie przypomina to sytuacji, w której ktoś twierdzi, że płynąc kajakiem należy wiosłować pod prąd rzeki? Jak mu udowodnić, że nie ma racji, skoro po jakimś czasie nurt doniesie go tam, gdzie chciał dotrzeć? W każdym razie na wzrost liczby kobiet w sejmie przyjdzie nam zapewne jeszcze poczekać. Byle nie tak jak w w tytule.